Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
UFC

Trzech wspaniałych po UFC FN 68

Nie mogliśmy narzekać na brak emocji podczas gali UFC Fight Night 68 w Nowym Orleanie – w aż dziesięciu z dwunastu walk pomoc sędziów punktowych nie była konieczna.

Tym razem nie miałem łatwego zadania, wyłaniając trójkę bohaterów gali. Na wyróżnienie zasłużyło bowiem więcej zawodników. Tym niemniej, jakieś decyzje trzeba podjąć, a zatem…

Moja czołowa trójka przedstawia się następująco.

#3 – Dan Henderson (31-13)

Pokonał: Tima Boetscha (18-9) przez KO (uderzenia), R1, 0:28

Niewielu ekspertów większych i mniejszych dawało 44-letniemu już Danowi Hendersonowi szanse w konfrontacji z odpornym i solidnym rzemieślnikiem Timem Boetschem. Hendo w ostatnich pojedynkach przegrywał co prawda z bardzo mocnymi rywalami, by wspomnieć jedynie Daniela Cormiera, Vitora Belforta czy Lyoto Machidę, ale z każdym występem prezentował się coraz gorzej, całkowicie polegając na swojej prawicy, co dla czołówki dywizji półciężkiej i średniej nie stanowiło większego wyzwania.

Tymczasem w konfrontacji z Barbarzyńcą Henderson raz jeszcze przypomniał, dlaczego nigdy nie można lekceważyć mocy drzemiącej w jego prawicy. Nastawiony na kontry reprezentant Team Quest już jednym z pierwszym ciosów – oczywiście prawym – naruszył szarżującego z ogromną fantazją rywala, od tego momentu nie dając mu już ani chwili wytchnienia i zasypując go gradem sierpowych i podbródkowych pod siatką, by ostatecznie skończyć go ciosami z góry.

Kto następny dla Dana Hendersona?

Nie miałbym nic przeciwko, aby Amerykanin tą efektowną wiktorią zakończył karierę. Ma już swoje lata, piękną historię za sobą, fantastycznych rywali na rozkładzie (Fedor Emelianenko, Mauricio Rua czy Wanderlei Silva). Nie zanosi się jednak na to, aby zawiesił rękawice na kołku – dał jasno do zrozumienia po gali, że nadal chce walczyć – albo w kategorii średniej, albo półciężkiej.

Znalezienie rywala dla Hendersona nie jest łatwym zadaniem. Wiemy już od dawna, że nie może to być nikt z czołówki, bo na tym etapie kariery są to już za wysokie progi dla Amerykanina. Wśród odrobinę niższej półki trudno natomiast znaleźć przeciwnika, który miałby sens dla Hendo. Tu i ówdzie wskazuje się Michaela Bispinga, ale ich pierwszy pojedynek nie pozostawił wątpliwości, kto jest lepszy, o czym zresztą niedawno wspomniał sam Henderson zapytany, czy chciałby raz jeszcze zmierzyć się z Hrabią. Oczywiście, to Amerykanin postarzał się znacznie bardziej od czasu tamtej potyczki i trudno byłoby w ewentualnym rewanżu skreślać Brytyjczyka, ale myślę, że jest inne, ciekawsze starcie dla Hendersona.

Chodzi oczywiście o Quintona Jacksona. Dwie podstarzałe legendy, dwaj zawodnicy, którzy poza mocnym uderzeniem dzisiaj nie mają wiele więcej do zaoferowania, ale nadal dzięki ciężkim pięściom właśnie mogą być efektowni. Mierzyli się już w 2007 roku i wówczas po pięciorundowej walce zwyciężył Jackson. Problemem jest oczywiście status prawny Rampage’a, który nadal walczy w sądzie z Bellatorem i nie wiadomo, kiedy (czy) w ogóle powróci do oktagonu. Jeśli jednak w ciągu kilku miesięcy jego sprawa rozstrzygnęłaby się na korzyść zawodnika i UFC, jego starcie z Danem Hendersonem miałoby sens. Nie zmuszajmy już 44-letniego Dana do zbijania do kategorii średniej…

Dan Henderson vs Quinton Jackson

#2 – Dustin Poirier (18-4)

Pokonał: Yancy Medeirosa (11-3) przez TKO (kopnięcie na korpus i uderzenia w stójce), R1, 2:38

To była egzekucja – Dustin Poirier zmiażdżył solidnego przecież i nieźle dotychczas rokującego Yancy’ego Medeirosa, pomimo tego, iż walka zapowiadała się na względnie wyrównaną. Diamond po przejściu do kategorii lekkiej i dołączeniu do American Top Team prezentuje się wybornie!

Walczący z odwrotnej pozycji Poirier na samym początku fenomenalnie ustrzelił Hawajczyka po tym, jak – nowość w arsenale! – zmienił pozycję na klasyczną, zupełnie zaskakując słynącego dotychczas z bardzo twardej szczęki Medeirosa. Zresztą powalił go na deski dwukrotnie, co może sugerować, że w wadze lekkiej jego ciosy naprawdę ważą więcej. Na wielką pochwałę zasługują świetne ciosy proste, którymi Poirier raził Medeirosa, oraz znacznie chłodniejsza głowa reprezentanta ATT, który – mając naruszonego oponenta – nie wdawał się w szalony brawl, przenosząc walkę do parteru i znacznie rozważniej dystrybuując swoją agresją. Gdy natomiast Medeiros złożył się w pół po świetnym kopnięciu na korpus, Poirier rozpuścił ręce, zmuszając sędziego do przerwania tego nierównego boju.

Kapitalny występ Dustina, który absolutnie demolując solidnego rywala, toruje sobie drogę do walki z szeroką czołówką dywizji lekkiej.

Kto następny dla Dustina Poiriera?

Właśnie. Luizjańczyk zdążył zapowiedzieć, że chciałby teraz zmierzyć się z przeciwnikiem z czołówki i trzeba mu oddać, że po demolkach, jakie zafundował Carlosowi Ferreirze i Yancy’emu Medeirosowi, w pełni na to zasługuje.

W dywizji lekkiej nie możemy narzekać na brak rywali, przeciwko którym jego walka miałaby sens. Mógłby skrzyżować rękawice ze zwycięzcą starcia Josh Thomson vs Tony Ferguson, które odbędzie się 15 lipca, ciekawym rywalem byłby też dla niego wygrany pojedynku Al Iaquinta vs Bobby Green, do którego dojdzie na tej samej gali.

Najchętniej jednak obejrzałbym Poiriera ze zwycięzcą pojedynku Edson Barboza vs Myles Jury, którzy zmierzą się 25 lipca na gali UFC on FOX 16. Obaj ci zawodnicy wracają po porażkach i ten, który wyjdzie z tej potyczki z tarczą, nadawałby się w sam raz dla Poiriera. Owszem, byłby to spory przeskok jakościowy dla jednego z bohaterów sobotniej gali, ale, jak wspomniałem, zmiażdżenie dwóch solidnych rywali w osobach wspomnianych już Ferreiry i Medeirosa daje mu prawo ubiegać się o walki z szeroką czołówką dywizji.

Dustin Poirier vs zwycięzca Edson Barboza / Myles Jury

#1 – Brian Ortega (9-0)

Pokonał: Thiago Tavaresa (19-6-1) przez TKO (uderzenia), R3, 4:10

Nie będę ukrywał – przed galą miałem wrażenie, że Brianowi Ortedze sprezentowano Thiago Tavaresa, aby ukarać go za wpadkę dopingową po debiucie w UFC. Przypomnijmy, że po tym, jak błyskawicznie rozmontował Mike’a de la Torre, w jego organizmie wykryty drostanolon, za co zawodnik został ukarany 9-miesięcznym zawieszeniem. Trzeba jednak oddać mu, że nie poszedł drogą Andersona „bez swojej wiedzy i zgody” Silvy, przyznając się do zarzucanych mu czynów i solennie za nie przepraszając.

W konfrontacji z Thiago Tavaresem zaprezentował fatalne defensywne zapasy i chwilami jeszcze dziurawą defensywę w stójce. Na tym jednak koniec – na temat całej niemal reszty możemy pisać peany pochwalne. Walcząc z pleców, przeokrutnie zdemolował twarz będącego przecież czarnym pasem BJJ Brazylijczyka, raz po raz zagrażając mu też poddaniami oraz przetoczeniami. Innymi słowy, parter niezwykle ofensywnie usposobionego Ortegi wyglądał wybornie. Nie do końca dorównywały mu umiejętności kickbokserskie, ale i w tej płaszczyźnie dało się zauważyć tu i ówdzie przebłyski, a to przy ciosie supermana z odbiciem od siatki, czy też przy kreatywnych łokciach w stójce. Na pochwałę zasługuje też kondycja Ortegi, który w trzeciej rundzie zachował jeszcze sporo sił, kończąc wyczerpanego Brazylijczyka uderzeniami.

Ubijając solidnego rywala, 24-letni Ortega potwierdza niebywały talent – jeśli podda szlifom (większym) zapasy i (mniejszym) stójkę, wkrótce może zrobić prawdziwą furorę w kategorii piórkowej. Ma mentalność zwycięzcy, bajeczny parter, dobrą kondycję i… oczy Fedora Emelianenko. Czego chcieć więcej na tym etapie kariery?

Kto następny dla Briana Ortegi?

Chciałoby się rzec – Charles Oliveira! Ależ byłaby to parterowa batalia… Ale zejdźmy na ziemię. Ortega po pierwszym oficjalnym zwycięstwie w UFC (walka z de la Torre została zmieniona na no contest) nadal jest na początku długiej i zapewne wyboistej drogi na szczyt, choć ubicie zwycięskiego w czterech z pięciu ostatnich walk Tavaresa (jedyną porażkę poniósł w tych starciach z Khabibem Nurmagomedovem) ma swoją wymowę.

Ortega nadal jednak potrzebuje czasu na rozwój, a skonfrontowanie go z kimkolwiek z czołowej piętnastki nie daje takiego komfortu, choć w starciu z niektórymi z nich Amerykanin wcale nie stałby na straconej pozycji. Tak czy inaczej, dajmy mu czas.

Nie miałbym nic przeciwko, aby obejrzeć Ortegę w konfrontacji z Makhwanem Amirkhanim, jeśli ten w Berlinie pokona Masio Fullena, śrubując rekord w UFC do 2-0. Jeśli jesteśmy zwolennikami konfrontowania ze sobą perspektywicznych zawodników, którzy są dopiero na początku swojej drogi w UFC, można się też pochylić nad zestawieniem Amerykanina z Mirsadem Bekticem czy Kevinem Souzą (obaj posiadają rekord 3-0 w organizacji), ale jeszcze większy sens ma moim zdaniem zestawienie go z przeplatającym ostatnio zwycięstwa z porażkami, ale solidnym Ronym Jasonem, który posiada już ugruntowaną renomę. Także stylistycznie byłby to dla czarnego pasa od Roriona Gracie bardzo ciekawy pojedynek z uwagi na błyskotliwość parterową Brazylijczyka.

Brian Ortega vs Rony Jason

Wyróżnienia

Shawn Jordan – za spektakularne kopnięcie hakowe.
Francisco Rivera – za zafundowanie Alexowi Caceresowi pierwszego nokautu w karierze.
Ben Rothwell – za efektowne poddanie i groteskowy wywiad po walce.
Anthony Birchak – za zrobienie z Alexem Soto w pierwszej rundzie tego, na co TJ Dillashaw potrzebował pięciu.
Joe Proctor – za walkę do końca i piekielnie ciasną gilotynę.

A kto na Was zrobił największe wrażenie?

fot. Getty Images / UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button