Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
UFC

Nie przegap – maj 2015

Maj to miesiąc, w którym maturzyści walczą o godną przyszłość (no, powiedzmy), studenci powinni w końcu nabyć jakieś podręczniki, a fani MMA wyczekiwać gali UFC 187.

Pozostałe gale w tym miesiącu również nie wyglądają źle – bo kto nie cieszy się z powrotu Carlosa Condita albo nie chce zobaczyć Marka Hunta nokautującego Miocica – jednak warto wyłowić z nich kilka najbardziej interesujących zestawień.

185 lbs: Brad Tavares vs Robert Whittaker

UFC Fight Night 65: Hunt vs Miocic, 9 maja

Co–main eventem pierwszej majowej gali będzie pojedynek, w którym zwycięstwo może dać nawet awans do czołowej piętnastki. Brad Tavares ciągle znajduje się tuż za nią – przypomina w tym Evana Dunhama wagi średniej, ale jako ciągle młody i rozwijający się zawodnik z pewnością może wkrótce się do niej przebić. Już dwa razy w końcu walczył o numerek przy nazwisku – najpierw jednak został rozbity w stójce, a także zdominowany zapaśniczo przez samego Yoela Romero, a później po świetnych pierwszych minutach został dosyć niespodziewanie znokautowany przez zawsze walczącego do samego końca Tima Boetscha.

Jego rywal w osobie Roberta Whittakera do kategorii średniej przeniósł się na skutek trudnego ścinania wagi do niższej dywizji, które przypłacał znaczącym osłabieniem i problemami z odpornością na ciosy. Jakkolwiek ta ostatnia rzecz może brzmieć dziwnie, warto zwrócić uwagę na inne rzeczy niż tylko zapewnienia Australijczyka czy jego trenera, Firasa Zahabiego. Nokaut z rąk Stephena Thompsona nie jest powodem do wstydu, ale knockdown z rąk Coltona Smitha może niepokoić – w kategorii Chrisa Weidmana jednak jeden z najmocniej bijących zawodników w osobie Clinta Hestera nie był w stanie naruszyć trenującego w Kanadzie strikera.

Sposób walki Tavaresa nie poraża wyrafinowaniem, ale jest skuteczny i ciągle nieco ulepszany. To przede wszystkim kickbokser szlifujący swoje umiejętności pod kuratelą samego Ray’a Sefo, który lubuje się w prostych, ale niemal zawsze skutecznych kombinacjach. Najczęściej używa kombinacji dwóch – trzech ciosów zakończonych middle kickiem lub low kickiem. Na tym jednak jego arsenał się nie kończy: w ostatniej walce zaprezentował wyśmienity lewy prosty, którym nie tylko hamował akcje rywala, ale także coraz mocniej w trakcie pojedynku go rozbijał. Zdarza mu się rzucić także czasem jakąś obrotówkę, ale w Edsona Barbozę się póki co nie zamienia. Jego obalenia i obrona przed nimi również nie stoją na niskim poziomie, co zawdzięcza trenowaniu w Xtreme Couture.

Whittaker to pod względem stylu nieco mniej typowy zawodnik. Choć ostatnimi czasy zwycięzca The Ultimate Fightera pokazuje również przyzwoite ofensywne zapasy, to przede wszystkim należy zakwalifikować go jako uderzacza. Co więcej – takiego, który posiada własny sznyt. Robert bardzo dobrze boksuje, nieraz robiąc wrażenie świetnym timingiem, ale przede wszystkim doskonale wplata w stójkę uderzenia łokciami. Nie tylko jednak używa ich jako kontr czy przy klinczowaniu, ale płynnie dodaje je do swoich kickbokserskich kombinacji, co nie jest wcale w MMA rzeczą powszechną. Jeżeli dodamy do tego niezły repertuar kopnięć wyniesionych z karate – choć dopiero niedawno zaczął ich częściej używać – otrzymujemy groźnego, mocno ofensywnego stójkowicza, który potrafi także zatrzymać grapplerskie zapędy wielu rywali.

Spodziewam się w tym pojedynku przede wszystkim szybkich wymian i konfrontacji dwóch różnych podejść do wymiany uprzejmości na pięści, kolana, piszczele i przede wszystkim łokcie. Styl Brada idealnie nadaje się do rozbijania mniej ułożonych i kreatywnych w płaszczyźnie uderzanej rywali, ale tym razem naprzeciwko niego staje ktoś, kto na każdym dystansie może zaatakować każdą kończyną. Najciekawsze starcie zaraz po walce wieczoru.

170 lbs: Kyle Noke vs Jonavin Webb

UFC Fight Night 65: Hunt vs Miocic, 9 maja

Innym wartym uwagi pojedynkiem poprzedzającym starcie Marka Hunta ze Stipem Miocicem będzie walka między weteranem Kylem Noke i debiutującym Jonavinem Webbem. Ciekawszym wojownikiem bez wątpienia wydaje się być Amerykanin, ale może nie uprzedzajmy faktów. Ważne jest jedno – Noke wygraną udowodni, że ciągle powinien znajdować się w UFC (w ostatnich czterech walkach przegrał trzy razy), natomiast Webb może wypromować swoje nazwisko, dopisując nazwisko weterana do nieskazitelnego rekordu.

Noke to idealne ucieleśnienie słów „wszystkiego po trochu”. Australijczyk ma niezłą stójkę, w której chętnie odwołuje się do kopnięć, w tym także na kolano, co wyniósł bez wątpienia z treningów pod kuratelą Grega Jacksona. To także zawodnik zawsze szukający skończenia, za czym przemawia ich wysoka liczba. Jego atutem mogą być ofensywne zapasy, czego nie da się powiedzieć niestety o defensywnych – nie zwiastuje mu to najlepiej w walce z agresywnym grapplerem o zapaśniczych korzeniach, jakim jest Webb.

W przypadku Jonavina nie umiem bowiem uciec od skojarzenia z Jimem Millerem. To mający za sobą długą karierę w zapasach młodzieniec, który ze świetnym rezultatem przekwalifikował się na brazylijskie jiu-jitsu – w którym posiada czarny pas – a następnie postanowił spróbować sił w MMA. Efekty póki co są całkiem sympatyczne – o ile oczywiście można tak mówić o poddawanych i nokautowanych rywalach. Amerykański grappler uparcie szuka obaleń – czasem zbyt uparcie – by następnie zasypywać ciosami oraz dążyć do poddania. Jego stójka ciągle znajduje się w stadium obróbki – o jego boksie tak naprawdę ciężko mi coś konkretnego napisać. Lubuje się w rzucaniu kopnięć dla wykreowania dystansu, natomiast w ofensywie chętnie wplata mocno bite low kicki.

Sam Noke raczej nie budzi w chwili obecnej szczególnych emocji, ale walkę warto będzie zobaczyć ze względu na debiutanta. Jego styl walki powinien stanowić duże zagrożenie dla zdecydowanie bardziej doświadczonego Australijczyka, ale w stójce może dosyć szybko przekonać się, że może pora skontaktować się z jakimś Rafaelem Cordeiro czy innym Henrim Hooftem. Przeczuwam skończenie.

170 lbs: Neil Magny vs Hyun Gyu Lim

UFC Fight Night 66: Edgar vs Faber, 16 maja

Jednym z niewielu wartościowych starć, do jakich dojdzie na filipińskiej ziemi, będzie pojedynek Neila Magny’ego z Hyun Gyu Limem. Walka ta może nieco dziwić ze względu na długi już ciąg zwycięstw Amerykanina, ale jego rywal to bynajmniej nie kolejny Kiichi Kunimoto. Koreański striker dał się już poznać jako bardzo agresywny finisher, który w stójce potrafi zagrozić każdemu, a do tego posiada olbrzymią wolę walki – w starciu z Tareciem Saffiedinem przyjął kilkadziesiąt low kicków, a mimo to ciągle się podnosił i nawet powalił bardzo dobrego przecież kickboksera w ostatniej odsłonie pojedynku.

Neil Magny to przykład tego, że można odnieść olbrzymi progres, nawet będąc zaszufladkowanym w trzeciej lidze. Posiadający pokaźny zasięg rąk zawodnik miał na koncie porażki z takimi tuzami jak Seth Baczynski i jego zwolnienie wydawało się być już tylko kwestią czasu, gdy nagle okazało się, że Magny coś potrafi. Ba, potrafi całkiem sporo, zważywszy na jego streak sześciu zwycięstw, w tym trzech przed czasem. Były żołnierz to bardzo przekrojowy zawodnik, co wynika z faktu, że już od siedemnastego roku życia trenował MMA – dlatego też bardzo dobrze korzysta z ciosów prostych, którymi rozbija rywali, szuka poddań czy ładnie wplata obalenia. Neil raczej nigdy nie będzie wygrywał walk niesamowitymi kombinacjami lub latającymi gogoplatami, ale jego styl dostosowany jest do każdego wyzwania.

Lim (co ciekawe, również były żołnierz) to z kolei zawodnik o bokserskich korzeniach. Jego agresja w stójce robi wrażenie – skończył przed czasem dwunastu rywali, a do decyzji pozwolił dotrwać tylko swojemu pierwszemu oponentowi. Trenujący w najmocniejszym koreańskim klubie Hyun to ktoś, kto może przypominać nieco ślamazarniejszą, ale dużo mocniej bijącą wersję Matta Browna. Koreańczyk w każdy cios wkłada wszystkie swoje siły, co czasem brutalnie odbija się na jego wydolności w dalszych fazach walki, ale… mało kto do nich dociera. Chętnie wplatający potężne kolana zawodnik cały czas poluje na skończenie, a jego ciosy wsparte olbrzymimi jak na tę wagę rozmiarami są w stanie zachwiać każdym. Magnym pewnie też.

Lekkim faworytem ze względu na wszechstronność wydaje się być Magny, ale Lim to kawał twardziela, który gdy tylko uzyska okazję do zadania mocnego ciosu, będzie dążył do efektownego skończenia. Defensywa Magny’ego nie robi na mnie większego wrażenia, a tym razem jego przewaga zasięgu powinna zostać zniwelowana. Zwycięzca pojedynku najpewniej otrzyma w końcu rywala z czołowej dziesiątki.

***********

Krótko rzecz ujmując: Pan Schemat kontra nieoszlifowany diament, kumpel Steve’a Irvina kontra prawie–że Jim Miller i rzemieślnik bez błysku kontra zabijaka z widocznymi dziurami. Ja w to wchodzę i innym również polecam.

fot. ZUFFA / UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button