Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
Historia MMAStrikeforceUFC

Historyczne boje #1 – Diaz vs Shamrock

Pięć lat temu doszło do jednej z najbardziej intrygujących walk w historii MMA.

Kwiecień 2009 roku. Fedor Emelianenko przed trzema miesiącami ustrzelił świetnie radzącego sobie do momentu zuchwałej szarży Andreia Arlovskiego. Kilka miesięcy później niedoszły rywal Rosyjskiego Cara, Josh Barnett, wpadnie na wspomagaczach, zmiatając w pył organizację Affliction. O Rondzie Rousey, która zadebiutuje w MMA dopiero za dwa lata, jeszcze nikt nie słyszał. Tomasz Drwal notuje pierwsze zwycięstwo w UFC, w czerwcu dołoży kolejne, a we wrześniu następne, zamykając najlepszy rok w swojej karierze z rekordem 3-0. Na polskiej scenie do gry wejdzie Mariusz Pudzianowski, którego starcie z Marcinem Najmanem rozpocznie złoty okres dla KSW.

Tymczasem Scott Coker i jego Strikeforce – bo tej właśnie organizacji szefował wówczas krągły Amerykanin – nie próżnują. Jego łupem staje się zdobywający coraz większą popularność bad boy ze Stockton, 25-letni wtedy Nick Diaz.

No risk, no fun

Kalifornijczyk był wówczas sierotą po Elite Xtreme Combat, a więc organizacji, która powoli chyliła się ku upadkowi. Diaz zadebiutował w niej niespełna dwa lata wcześniej po tym, jak rozstał się z UFC, wykorzystując dwa kolejne zwycięstwa i koniec kontraktu do znalezienia nowego pracodawcy, którym została zapomniana już dzisiaj organizacja Gracie Fighting Championships. Jednak do planowanej tam walki stocktończyka z Thomasem Dennym jeszcze tym razem nie doszło, ponieważ bilety na galę sprzedawały się bardzo słabo i w efekcie całe wydarzenie odwołano. Starcie z Dennym nie było jeszcze teraz pisane Diazowi.

Na złe to jednak rozchwytywanemu Nickowi nie wyszło – podpisał bowiem kontrakt z legendarną organizacją PRIDE, by 24 lutego 2007 roku na gali oznaczonej numerem 33 po pasjonującym boju spektakularnie poddać Takanori Gomiego, który uchodził wówczas za jednego z najlepszych lekkich na świecie. Notowania Diaza wystrzeliły w niebo, czemu w żadnej mierze nie przeszkodziło nawet to, że kilka miesięcy później wynik walki zmieniono na no contest z powodu wykrycia w organizmie Amerykanina marihuany. Stanowiło to wręcz wzmocnienie fundamentów pod jego legendę jako krnąbrnego antagonisty, wobec którego nie sposób przejść obojętnie.

Nick Diaz poddaje Takanori Gomiego zjawiskowa gogoplatą.

Coraz bliżej…

Tymczasem dwa tygodnie przed pojedynkiem Diaza z Gomim drogi stocktończyka i Franka Shamrocka poczęły się powolutku i nieśmiało jeszcze krzyżować. Frank podpisał bowiem kontrakt z EliteXC, do której wkrótce dołączyć miał też Nick, choć to jeszcze nie pod banderą tej organizacji stanęli naprzeciwko siebie ponad dwa lata później.

Shamrock nie zaliczył jednak debiutu w EliteXC do udanych, przegrywając przez dyskwalifikację z legendarnym Renzo Gracie. Amerykanin zdzielił Brazylijczyka kolanami na głowę, gdy ten znajdował się w parterze, a Gracie nie zdołał dojść do siebie po pięciu minutach przerwy i w rezultacie Herbowi Deanowi nie pozostało nic innego, jak zdyskwalifikować Shamrocka.

shamrockgracie

Frank Shamrock przed walk z Renzo Gracie, która przerwała jego passę dwunastu pojedynków bez porażki.

Frank powrócił wówczas do Strikeforce, gdzie, ubiegając nieco fakty, jego kariera miała wkrótce dobiec końca. Zanim jednak się to stało, w batalii o pas mistrzowski kategorii średniej poddał Phila Baroniego, stając się pierwszym zawodnikiem w historii, który wywalczył złoto w trzech największych wówczas organizacjach w Stanach Zjednoczonych – UFC, WEC i Strikeforce właśnie.

Tymczasem w wyścigu o usługi Nicka Diazam zwyciężyła wspomniana już organizacja EliteXC, a stocktończyk w debiucie po zaskakująco wyrównanym boju zakończonym niejednogłośną decyzją pokonał Mike’a Ainę, by potem w walce o pas mistrzowski kategorii lekkiej – wówczas do 160 lbs – ulec skreślanemu powszechnie KJ Noonsowi. Pojedynek został przerwany po pierwszej rundzie przez lekarza, który uznał, że rozcięcia na twarzy Nicka spowodowane przyjęciem potężnego kontrującego prawego oraz kolana na głowę są zbyt głębokie, by mógł on kontynuować walkę – co spotkało się, rzecz jasna, z żywiołową reakcją rozjuszonego stocktończyka.

Po tej walce podatny na rozcięcia Diaz poddał się operacji kości łuku brwiowego, by przygody takie jak ta z walki z Noonsem zdarzały się jak najrzadziej.

Don’t be scared

Pierwszy pojedynek z KJ Noonsem położył fundamenty pod kultowe Don’t be scared, homie, która to sentencja do dnia dzisiejszego pozostaje – może obok I’m not impressed by your performance – stałym elementem światowego słownika MMA.

Zanim Nick Diaz wypowiedział te spiżowe słowa, ponownie zawitał do Japonii, na gali Dream 3 pokonując Katsyuę Inouego. W tym samym czasie jego przyszły rywal, Frank Shamrock, stracił pas mistrzowski kategorii średniej Strikeforce, ulegając Cungowi Le, który jednym z atomowych kopnięć złamał mu rękę. Później Amerykanin będzie za to serdecznie dziękował Wietnamczykowi, ale… po kolei.

shamrock1

Cung Le łamie rękę Frankowi Shamrockowi, który nie jest w stanie wyjść do trzeciej rundy.

W czerwcu 2008 roku włodarze EliteXC podjęli jeszcze jedną próbę zestawienia konfrontacji Nicka Diaza z KJ Noonsem, obu wystawiając na tej samej gali. Nick po ciężkim boju pokonał wówczas Muhsina Corbrrey’a, natomiast KJ obronił pas mistrzowski w starciu z Yvesem Edwardsem. Po tym pojedynku promocyjni spece z EliteXC zaprosili do klatki Nicka Diaza, by ten wyzwał do rewanżu Noonsa. KJ zwrócił się z pytaniem do przychylnych sobie fanów, czy chcieliby zobaczyć jego rewanż ze stocktończykiem, w odpowiedzi na co przez halę przetoczyła się fala buczenia. I właśnie wtedy Nick zaatakował:

Don’t be scared, homie.

Po tych słowach i drobnych, nazwijmy je, nieporozumieniach, doszło do szamotaniny w klatce, którą bracia Diaz – bo z Nickiem był też Nate – opuszczali przy kakofonii dezaprobaty zebranych fanów, odwdzięczając im się środkowymi palcami.

Podczas gdy Frank Shamrock dochodził do siebie po złamaniu ręki w walce z Cungiem Le, Nick Diaz w końcu zmierzył się na gali EliteXC – Unfinished Business ze wspomnianym już tutaj Thomasem Dennym, z którym pierwotnie miał walczyć na Gracie Fighting Championships. Stocktończyk nie rozpoczął tego starcia najlepiej, ale mordercze tempo, które narzucił, okazało się barierą nie do pokonania dla jego rywala. Diaz skończył go na początku drugiej rundy i wydawało się, że rewanż między nim a KJ Noonsem jest tylko kwestią czasu.

Nic takiego jednak się nie wydarzyło, bo sam Noons, jak i jego sztab, nie byli w ogóle zainteresowani konfrontacją z niepokornym stocktończykiem, twierdząc, że nic im ta walka nie daje, a prawowitego rywala KJ’a widząc w Eddiem Alvarezie. Po wielu tygodniach prób doprowadzenia do rewanżu organizacja EliteXC pozbawiła w końcu wybrednego Noonsa pasa mistrzowskiego, a zaplanowany na listopad 2008 pojedynek między Nickiem Diazem a wspomnianym Eddiem Alvarezem miał wyłonić kolejnego mistrza. Do walki nigdy jednak nie doszło, bo organizacja EliteXC z uwagi na problemy finansowe uścisnęła dłoń kostusze, dokonując swojego żywota.

Przed burzą

I właśnie w tym momencie do gry wkroczył wspomniany na samym początku Scott Coker. Dowodzony przez niego Strikeforce wykupił większość aktywów – w tym kontrakty – organizacji EliteXC od spółki nią zawiadującej, ProElite.

W lutym 2009 roku trener Nicka Diaza, Cesar Gracie, który w swoim jedynym zawodowym pojedynku przegrał z Frankiem Shamrockiem właśnie, poinformował, że jego podopieczny prawdopodobnie wystąpi 11 kwietnia na gali Strikeforce przeciwko mocnemu, ale nieujawnionemu jeszcze wtedy rywalowi.

shamrockvsgracie

Marzec 2006 – Frank Shamrock i Cesar Gracie na ważeniu przed walką. Trzy lata później Brazylijczyk będzie układał Diazowi gameplan na starcie ze swoim byłym oprawcą.

Wkrótce też pojedynek Nicka Diaza z Frankiem Shamrockiem został oficjalnie ogłoszony, a fani na całym świecie zaczęli zacierać ręce, z niecierpliwością wyczekując konfrontacji pioniera i legendy MMA z młodym, wyszczekanym wilkiem ze Stockton.

Nie było to może starcie, które miałoby jakieś doniosłe znaczenie dla układu sił na światowej scenie mieszanych sztuk walki, a na szali nie stał żaden pas mistrzowski, ale medialnością i poziomem gwarantowanych emocji kładło na łopatki całą masę wielkich zestawień z 2009 roku. Pewnikiem było, że Strikeforce wyjdzie na nim bardzo dobrze, albo odbudowując na nowo legendę Shamrocka i nadając mu po raz kolejny rozpędu, albo wynosząc stocktońskiego bad boy’a na medialne szczyty.

Rywalizację poprzedziła prawdopodobnie najlepsza konferencja prasowa w historii mieszanych sztuk walki, nafaszerowana kultowymi ripostami niczym dobra babka rodzynkami. Już jej początek zwiastował spektakularne wydarzenie, jakim w istocie się okazała.

Mocne otwarcie konferencji prasowej. Nick Diaz markuje podanie ręki, kończąc ze środkowym palcem skierowanym w stronę rywala. Frank Shamrock tymczasem ma szczere i dobre intencje, kończąc jednak na potrząśnięciu jąder.

Jak w najlepszych scenariuszach Alfreda Hitchcocka, rozpoczęło się od prawdziwego trzęsienia ziemi, a potem było jeszcze straszniej… i weselej.

– Kocham ten sport, kocham walkę. – rozpoczął patetycznie Frank Shamrock. – Jestem zaszczycony, że mogę to robić. Niech Bóg cię błogosławi, Nick, dzięki za przyjęcie wyzwania. Gdy cię ustrzelę, twoja głowa wyląduje w drugim rzędzie trybun, więc mam nadzieję, że będziesz tam kogoś miał, żeby cię złapał.
– Pierdol się. – odparł Diaz.
– Dziękuję.

Na konferencji prasowej przebywało też kilku innych zawodników, a wśród nich także rechoczący raz po raz Josh Thomson, który kilka lat później zada pierwszą w karierze porażkę przez nokaut bratu Nicka Diaza, Nate’owi.

W innym groteskowym fragmencie konferencji jeden z dziennikarzy zaczął pytać o coś również goszczącego na niej Renato Babalu Sobrala, ale zanim zdążył dokończyć pytanie, dyskusję przejął Nick, nawiązując nagle do jednej z wcześniejszych wypowiedzi Shamrocka, w której ten krytycznie wyraził się o zapasach Diaza.

– Moje zapasy są gówniane? A co z twoimi? Nie widziałem żadnego obalenia przeciwko Cungowi Le. – wypalił, dodając po chwili – Nie skomentujesz?
– Cóż, nie próbowałem. Tym się różnimy, chciałem go pokonać w jego własnej grze, bo lubię wyzwania – odparował Shamrock, na koniec zwracając się do Wietnamczyka – Dziękuję.
– Nie ma za co – odpowiedział Le.
– Kocham cię – zakończył Shamrock.
– Mógłbyś powtórzyć pytanie? – do rozmowy tymczasem włączył się zagubiony Babalu, podczas gdy Thomson nie mógł już zdzierżyć stężenia absurdu, chichocząc jak najęty.

A wraz z nim zęby radośnie szczerzyli wszyscy dziennikarze zebrani na konferencji.

Wyraźnym faworytem zakontraktowanego w catchweighcie 179 lbs pojedynku był Frank Shamrock, za którego zwycięstwo bukmacherzy płacili 1.57 – triumf Diaza wart był 2.45, ale z każdym dniem stocktończyk stawał się coraz wyraźniejszym underdogiem.

Stara gwardia fanów na całym świecie przekonana była, że Shamrock – który po doświadczeniu złamania ręki w walce z Cungiem Le przez jakiś czas bał się, że nie zdoła powrócić już do MMA – rozparceluje chuderlawego Diaza na kawałki.

Naprawdę uważacie, że Nick ma jakieś szanse? Frank ma przewagę wagi, siły, mocy w uderzeniach i ogólnie stójki. Parter jest dyskusyjny, ale jeśli Shamrock nie będzie chciał przenieść tam walki, to Nick nie da rady jej tam sprowadzić.

Taki ton dominował w komentarzach na przeżywającym swoje bodaj najlepsze lata Sherdogu.

Zmiana pokoleń

11 kwietnia 2009 roku w San Jose do sześciokątnej klatki Strikeforce, którą tego samego wieczora odwiedzili wcześniej w glorii zwycięzców między innymi Gilbert Melendez, jeden z najlepszych obecnie średnich na świecie, Luke Rockhold, czy przymierzana dzisiaj do boju z Rondą Rousey Cristiane Justion; otóż, po nich na arenę zmagań weszli bohaterowie wieczoru, Nick Diaz i Frank Shamrock.

Frank Shamrock przygotowuje się w szatni do starcia z Nickiem Diazem, upewniając się, że ma za sobą wsparcie czynników Boskich oraz że wszystko znajduje się na swoim miejscu.

Stocktończyk w standardowym dla siebie staredownie wyciągał żurawia w kierunku swojego rywala, wyrażając niepohamowane pragnienie przybicia piątki czołami. Lekko uśmiechnięty Frank Shamrock sprawiał wrażenie człowieka, który zabawę w jakieś stroszenie piór i demonstracje siły ma już dawno za sobą. W wieku 36 lat już mu po prostu nie przystoi.

John McCarthy dał sygnał do rozpoczęcia starcia i obaj zawodnicy ruszyli w tany, spotykając się na środku oktagonu.

Diaz rozpoczął ustawiony klasycznie, co – jak później przyzna Shamrock – wybiło go z rytmu. Lewą rękę trzymał nisko przy udzie, prawdopodobnie spodziewając się obaleń, prawą natomiast czarował przed Frankiem.

Klasyczna pozycja Diaza zaskakuje Shamrocka.

Już kilkanaście sekund po rozpoczęciu boju Diaz rozpoczął psychologiczne terroryzowanie rywala, falując przed nim rękami, wystawiając głowę przed siebie w oczekiwaniu na ostrzał Shamrocka i inicjując monolog, który wywołał jeszcze chyba wtedy szczery uśmiech politowania na twarzy Franka. Diaz płynnie zmieniał pozycję z klasycznej na odwrotną w zależności od tego, jak skończył akurat kombinacje. Wkrótce Shamrock nieudane kopniecie przypłacił wylądowaniem na deskach po tym, jak Nick przechwycił je i przeniósł walkę do parteru, rozpoczynając metodyczną pracę nad przejściem do dogodniejszej pozycji. W międzyczasie zasypywał rywala gradem uderzeń z góry, które nie były może najmocniejsze, ale skutecznie wymazały uśmiech z twarzy walczącego przed własną publicznością 36-latka. W końcu Diaz próbuje zakładać kimurę, będąc w pozycji bocznej, ale siła fizyczna jego rywala okazuje się zbyt duża – Shamrockowi udaje się przenieść walkę z powrotem do stójki. Nick wyciera ręce o spodenki i z powrotem rusza na Shamrocka, raz po raz atakując swoimi firmowymi prostymi, zamęczając rywala nieustanną presją i rozpraszając nieustającym monologiem. Mija połowa pierwszej rundy.

Diaz próbuje zapinać kimurę, ale Shamrock wydostaje się z opresji, zasypując balansującego nad deskami stocktończyka gradem w większości niecelnych uderzeń.

– Aż do trzeciej minuty walki nie wiedziałem, że idzie mi marnie – powie po zakończeniu pojedynku Frank Shamrock. – Wtedy zauważyłem, że zachowanie kibiców się zmieniło. Poczułem, że coś się ze mną dzieje. Do tego momentu myślałem: 'Jest w porządku. Może jestem trochę zmęczony, ale jest dobrze.’ Ale potem wyczułem energię kibiców. Od tego momentu wiedziałem, że jest lepszy ode mnie, że właśnie dostaję srogi łomot. To była najdziwniejsza rzecz.

Końcówka pierwszej rundy należała już zdecydowanie do zabójczego w swojej metodyczności Diaza, który raz po raz prowokował rywala podniesionymi rękami, strasząc go prostymi, a także kopnięciami na głowę. Niby Shamrock był bardziej ruchliwy, czasami nawet trafiał, starał się zachodzić wykroczną nogę odwrotnie ustawionego rywala, ale wszystko na nic – żaden cios nie robił wrażenia na napierającym Diazie. W końcówce pierwszej odsłony stocktończyk znów przechwycił kopnięcie Franka, a ten sam, jakby już złamany, padł na plecy, gdzie błyskawicznie dopadł go Nick. Z pozycji bocznej przeszedł do dosiadu i w ostatnich dwudziestu sekundach zasypał dogorywającą legendę gradem ciosów na głowę. Sygnał kończący pierwsze pięć minut jeszcze tym razem pozwolił Shamrockowi uciec spod opadającej coraz niżej gilotyny.

Mocne zakończenie pierwszej odsłony przez Diaza. Chwilę potem wystraszona żona Shamrocka próbuje zachować kamienną twarz, choć już wie, co się święci.

W przerwie między rundami Diaz wykrzywiał twarz w charakterystyczny dla siebie i jedyny w swoim rodzaju sposób, niecierpliwie przechadzając się w narożniku, chcąc jak najszybszego rozpoczęcia drugiej odsłony. Po drugiej stronie Shamrock również wybrał aktywny wypoczynek, podskakując raz po raz, zupełnie jak gdyby nie był do końca rozgrzany. Nie po raz pierwszy okazało się, że pozory mylą.

Stocktończyk rozpoczął drugą rundę w podobny sposób, w jaki rozgrywał pierwszą – jął przemawiać, wystawiać głowę, prowokować rękami. Pojedyncze ataki będącego na wstecznym pioniera MMA stawały się coraz bardziej chaotyczne, a przez sposób jego poruszania się przemawiała desperacja. Shamrock nie jest już w stanie reagować odpowiednio szybko na falowe ataki Diaza, jego twarz wykrzywia grymas zmęczenia i bólu, ulatują z niego siły, a wola walka powoli ale nieubłaganie słabnie.

Bad boy ze Stockton trafia długim lewym, prawym, krótkim lewym, Frank próbuje odpowiadać prawym sierpem i nawet trafia, ale na Diazie nie robi on najmniejszego wrażenia – nadal człapie za Shamrockiem, zasypując go kolejną serią ciosów. Lewy, prawy, prawy. Lewy, prawy, na korpus, kopnięcie na głowę, lewy. W połowie drugiej rundy Frank jest już całkowicie wyczerpany, zaczyna wycofywać się w nieładzie i niemal popłochu, ale niezmordowany przeciwnik raz po raz zamyka go pod siatką, częstując go długimi seriami na głowę i korpus – jak na sali treningowej.

– Wiedziałem, że był niebezpiecznym rywalem. – powie po zakończeniu pojedynki Shamrock. – Nick skopał mi dzisiaj tyłek, nie ma co do tego wątpliwości. Był lepszy. Trafił mnie w bebechy i zabrał ostatnie tchnienie, jakie miałem.

Nick terroryzuje Franka pod siatką, zasypując go masą ciosów.

Shamrock utrzymuje się na nogach już tylko dzięki siatce, która znajduje się za jego plecami, ale Nick rusza z kolejną kombinacją, tym razem kończąc ją potężnym prawym na korpus, po którym pod jego rywalem uginają się nogi. Zakrwawiony Frank pada na deski, a tam jego oprawca rozpoczyna ostatni rozdział tej historycznej batalii, kilkunastouderzeniową serię z góry zmuszając Johna McCarthy’ego do ulitowania się nad swoim oponentem i przerwania pojedynku.

Stocktończyk uderzeniami z góry cementuje jedno z najważniejszych zwycięstw w karierze.

Nie był to jednak koniec wydarzeń, które na zawsze zapamiętamy z tamtego wieczoru.

– I wstałem… – ze łzami w oczach opowiadał jakiś czas po walce jeden z najtwardszych zawodników w historii MMA, Frank Shamrock. – Zawsze będę miał do niego szacunek za to. Nie musiał tego dla mnie robić. Gdy wstawałem, wiedziałem, że moje dziedzictwo zostało przekazane, wiedziałem, że Nick był nowym mną. Lepszym. Nową generacją.
– Chciałem, żeby sędzia to przerwał. – wyjaśniał kontestator ze Stockton. – Nie chciałem zadawać mu więcej krzywdy. Trudno nienawidzić takiego gościa. Robił to, co zawsze chciałem robić, mówił to, co ja sam zawsze chciałem mówić.

Nick Diaz podchodzi do Franka Shamrocka i krzycząc: „Wstawaj, ludzie patrzą, jesteś, kurwa, legendą!”, pomaga mu podnieść się z kolan, zyskując wieczny szacunek u pokonanego rywala.

Epilog

Pomimo, że Shamrock, który zgarnął prawie 400 tysięcy dolarów za występ, zaraz po zakończeniu pojedynku zapowiedział powrót, starcie z Nickiem Diazem okazało się ostatnim w jego karierze.

Diaz dziękuje Shamrockowi za walkę i przeprasza jego żonę, że potoczyło się to wszystko w ten sposób.

Natomiast krnąbrnemu stocktończykowi, który wygrał potem siedem kolejnych walk, ubicie legendy utorowało drogę do rywalizacji z najlepszymi zawodnikami w historii MMA – wspomnianym już kanadyjskim dominatorem, Georgesem Saint-Pierrem oraz brazylijskim wirtuozem, Andersonem Silvą.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button