Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
UFC

Colby Show i Smok bez ognia – czyli pięć wniosków z UFC Fight Night 119

Podsumowanie i najważniejsze wnioski z gali UFC Fight Night 119 – Lyoto Machida vs. Derek Brunson, która odbyła się w Sao Paulo.

Gala UFC Fight Night 119 naznaczona powrotem do akcji po 2,5-letniej przerwie byłego mistrza kategorii półciężkiej Lyoto Machidy – bardzo nieudanym powrotem, dodajmy – przeszła do historii. Co z niej zapamiętamy? Czego się dowiedzieliśmy?

UFC Fight Night 119 – wyniki i relacja na żywo

Oto pięć najważniejszych wniosków z UFC w Sao Paulo!




Colby Covington Show

Jak niektórzy z Was być może wiedzą, nie jestem fanem krzykaczy. Jestem ciemnogrodzianin, co to zatrzymał się na medialnym poziomie Fedora Emelianenki czy – już w czasach UFCCaina Velasqueza. Czyny przede wszystkim – a jeśli w akompaniamencie ciszy, to nawet lepiej, bo efekt jeszcze mocniejszy.

Krzykacz krzykaczowi jednak nierówny, wobec czego nie raz, nie dwa uśmiechnę się, gdy Conor McGregor rzuci jakimś błyskotliwym, Nate Diaz stocktońskim, a Mike Perry przaśnym, ale mającym swój urok tekstem. Wszyscy jakoś oceniamy autentyczność krzykaczy i tym, którzy brzmią naturalnie, pozwalamy na więcej.

Colby Covington nie brzmi naturalnie. Jego gra jest jednak spójna i wielopłaszczyznowa. Podobną narrację prezentuje w mediach społecznościowych – gdzie bywa błyskotliwy! – podczas obcowania z mediami w tygodniu walki („poddam Maię bulldogiem albo peruwiańskim krawatem”), w oktagonie (zdjęcie poniżej), jak i po walce.


Fot. Paulo Lopes

Brakowało w tym wszystkim jakiejś solidnej pieczęci, bo na ogół w oktagonie po prostu zamęczał rywali zapaśniczo – ale teraz ją postawił, przeokrutnie rozbijając Demiana Maię. Owszem, jego występowi daleko było do ideału – ale wreszcie był show rozumiany nie tylko jako dominacja zapaśnicza – choć i tej w defensywie nie zabrakło – ale przede wszystkim hektolitry krwi, dużo ostrych wymian, sporo prowokacji, mocne tempo i kontrowersyjny wywiad na zakończenie.

Wyniki UFC FN 119: Colby Covington porozbijał Demiana Maię

Jego taktyka medialna działa. To on bowiem zdominował nagłówki w portalach branżowych na całym świecie, wywołując nawet nerwowe reakcje urzędującego mistrza Tyrona Woodley’a, który wcześniej starał się całkowicie go ignorować.

I ja również – początkowo podchodząc do niego z dystansem, na zasadzie: „może i potrafi tu i ówdzie błysnąć w mediach społecznościowych, ale 'nic jeszcze nie widziałem'” – nie wykluczam, że z tej mąki może być chleb. Jak dobry, zobaczymy.

Waleczny, ale zdeklasowany Demian Maia

Gdyby ktoś zapytał mnie, kogo najchętniej zobaczyłbym na tronie mistrzowskim UFC, prawdopodobnie wskazałbym na Demiana Maię – a więc przykład prawdziwego sportowca kierującego się dawno zapomnianymi w przesiąkniętym błyskotkami świecie MMA zasadami – i wielkiego człowieka.

Gdyby wdrapał się na szczyt, fani kolorowego MMA zanudziliby się oczywiście na śmierć, ale co z tego, skoro pojawiłaby się medialna szansa na promocję tego, co najważniejsze – szacunku, kultury, zdrowej rywalizacji. Tak, wierzę, że gdyby Brazylijczyk został mistrzem, byłoby mu o wiele łatwiej krzewić swoje ideały, docierać z nimi do szerszego grona odbiorców, propagować sportowe wartości, przywrócić normalność. Może moda na krzykaczy choćby w minimalnym – takim naprawdę maciupeńkim, bo jednak twardo stąpam po ziemi, jak sądzę – stopniu zostałaby ograniczona, a młodzi-zdolni dostrzegliby alternatywę.

No ale chuja z tego będzie. 39 lat na karku, w porywach dwa lata kariery do końca, czyli maksymalnie pięć zwycięstw. Biorąc zaś pod uwagę, że do kolejnej walki o pas potrzebuje pewnie z ośmiu, a i tak gdzieś tam wetkną mu pewnie jakiegoś Kamaru Usmana czy innego zapaśnika, to…

Szkoda. Nie sprawia mi żadnej frajdy oglądanie przepełnionych dumą zawodników, którzy kiedyś byli na szczycie lub blisko niego, a teraz są tak bezradni w oktagonie, tak obijani, zamęczani. Żal patrzeć – ale co zrobisz?

Koniec ery Smoka, nieprzekonywujący Derek Brunson

Mało kto wierzył chyba w zapewnienia powracającego po 2,5-letniej przerwie Lyoto Machidy, że podczas swojej nieobecności zamienił się w Smoka 2.0. Wszyscy podskórnie czuliśmy, że w wieku 39 lat, po tak długiej przerwie i dwóch ostatnich nokautach trudno oczekiwać po nim jakiejkolwiek rewolucji – czy nawet choćby ewolucji. Starego Smoka nowych sztuczek nie nauczysz.

I rzeczywiście – teraz wiemy to już na pewno. Machida próbował swoich firmowych kontr krosem, ale ostatecznie skończył ciężko znokautowany. Jakiekolwiek ambicje mistrzowskie musi odłożyć już do szuflady, ale jeśli zdecyduje się dalej walczyć – na pewno da się znaleźć kilku innych weteranów, na tle których Smok znów zionąłby ogniem.

Wyniki UFC FN 119: Derek Brunson ciężko nokautuje Lyoto Machidę – video

Co zaś się tyczy Dereka Brunsona… Brawo za tę ostatnią akcję, naprawdę. Zmachidował Machidę, tj. skontrował jego próbę kontry lewym krosem, odpowiadając lewym sierpem, który był początkiem końca Brazylijczyka. Za to wielkie brawa, bo naprawdę stójkowe przechytrzenie Machidy, nawet już leciwego, to nie lada wyczyn.

Ale wcześniejsze akcje? Dwa albo trzy szalone szturmy z głową jak zawsze zadartą do góry? Niech Amerykanin Bogu dziękuje, że szybkość i wyczucie czasu Machidy – czyli jego najważniejsze atuty, które jednak z biegiem lat jako pierwsze ulegają regresowi – już dawno nie te. W przeciwnym razie skończyłby jak Ryan Bader.

Pomysł Dereka Brunsona na walkę z Lukiem Rockholdem nie jest jednak taki zły. Były mistrz od dawna stara się przekonać wszystkich, że kompletnie zapomniał, jak walczyć w stójce, więc kto wie! Jeśli nie przewróciłby Brunsona, o co nie byłoby łatwo, to na nogach mogłyby dziać się cuda.




Pedro Munhoz unosi brew Luke’a Rockholda

Czterech z dwunastu walk sobotniej gali w Sao Paulo nie wytypowałem prawidłowo – ale nie było wśród nich potyczki Pedro Munhoza z Robem Fontem.

Wyniki UFC FN 119: Pedro Munhoz jednoręką gilotyną dusi Roba Fonta – video

Czuję nawet pewną satysfakcję, bo niemal dokładnie przewidziałem przebieg tego pojedynku.

Scenariusz, w którym rozwijający się z walki na walkę Amerykanin utrzymuje rywala na dystans długimi prostymi, a może nawet karci go jakimś podbródkowym w kontrze, jest realny. Bardzo realny. Za odrobinę realniejszy uważam jednak ten, w którym walczący u siebie i po raz drugi mający za sobą przygotowania w American Top Team Munhoz najzwyczajniej w świecie „zajeżdża” Fonta, albo zwyciężając dwie ostatnie rundy, albo znajdując jakąś gilotynę w odpowiedzi na próbę obalenia ze strony osaczonego Amerykanina.

No i jak w pysk strzelił! Font rozbijał Munhoza, rozbijał, ten jednak inkasował i napierał, inkasował i napierał, aż w końcu dopiął swego, naruszając Amerykanina soczystym lewym – potem desperackie obalenie jednego i i firmowa gilotyna drugiego.

https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/924484594216382464

https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/924484236207427584

A ta jedna ręka? Od razu stanął mi przed oczami Luke Rockhold duszący w pierwszej walce Michaela Bispinga. Zresztą Danielowi Cormierowi również.

Tym samym Damian Stasiak jest jedynym z ostatnich trzech rywali Pedro Munhoza, który nie dał się złapać na jego firmowe duszenie. A sam Brazylijczyk coraz śmielej zmierza w kierunku ścisłej czołówki kategorii koguciej. Biorąc pod uwagę, że przegrywał tylko z Raphaelem Assuncao – we wziętym w zastępstwie debiucie! – oraz Jimmiem Riverą po niejednogłośnej decyzji, to naprawdę może namieszać w 135 funtach. Zawsze też dobrze się go ogląda, bo to kawał charakternego bitnika, co po raz kolejny potwierdził.

Jim Miller bije rekord i trafia do Bellatora?

To była ostatnia walka w kontrakcie Jima Millera z UFC – i nie będzie jej miło wspominał, bo pomimo udanej pierwszej rundy w dwóch kolejnych został zmiażdżony przez 39-letniego już, ale nadal prezentującego się zaskakująco dobrze Francisco Trinaldo. Dla 34-letniego zawodnika jest to trzecia z rzędu porażka, która przeokrutnie komplikuje możliwe negocjacje z dotychczasowym pracodawcą.

Na pocieszenie Amerykaninowi pozostał rekord walk w oktagonie UFC, którym będzie się cieszył przez… tydzień. Starcie z Massarandubą było bowiem dla niego 28. – rekordowym – pod banderą amerykańskiego giganta. Samodzielnym liderem będzie do soboty, bo wtedy doszlusuje do niego Michael Bisping, który w walce wieczoru nowojorskiej gali UFC 217 stanie w szranki z Georgesem Saint-Pierrem.

*****

UFC Fight Night 119 – wyniki i relacja na żywo

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button