Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
UFCZapowiedzi gal UFC

Typowanie UFC Fight Night 116 – Rockhold vs. Branch

Analizy i typowanie gali UFC Fight Night 116 – Rockhold vs. Branch w Pittsburghu, podczas której w oktagonie pojawi się też Krzysztof Jotko, mierząc się z Uriahem Hallem.

Transmisja z gali rozpocznie się w nocy z soboty na niedzielę o godzinie 02:00.

Przypominam, że poszczególne ikony przy przewidywanych rezultatach walk w lekkim uproszczeniu oznaczają:

IkonaOpis
Tylko kataklizm mógłby sprawić, że mój faworyt przegra.
Jestem przekonany do swojego typu, ale nie skreślam całkowicie jego rywala, bo ma narzędzia, by zwyciężyć – choć szanse na to są niewielkie.
Zawodnik, na którego postawiłem powinien to bez większych problemów wygrać, choć jego rywal może stawić spory opór, który może zaprowadzić go nawet do zwycięstwa.
Nie jestem przekonany, bliżej mi, rzecz jasna, do zawodnika, na którego postawiłem, ale jego oponent ma umiejętności, by to wygrać.
Absolutnie nie będę zdziwiony, jeśli wytypowany przeze mnie zawodnik polegnie z kretesem, szalenie wyrównana walka, może pójść w dwie strony.

Poniżej analizy i typowanie całej karty głównej – od jej pierwszych walk do main-eventu – oraz oczywiście pojedynku Krzysztofa Jotki z Uriahem Hallem.




265 lbs: Justin Ledet (8-0) vs. Azunna Anyanwu (14-4)

Kursy bukmacherskie: Justin Ledet vs. Azunna Anyanwu 1.24 – 4.75

Bartłomiej Stachura: W walce otwierającej kartę główną rękawice skrzyżują ciekawie zapowiadający się Justin Ledet, który może pochwalić się już dwoma wiktoriami w oktagonie UFC, i biorący walkę w zastępstwie na około tydzień przed galą debiutant Azunna Anyanwu, który zastąpił Dmitry’a Sosnovskiy’ego.

Ledet wyróżnia się przede wszystkim trzema elementami – wysoką aktywnością, solidnym boksem z soczystym, szybkim jabem na czele, oraz dobrą pracą na nogach. To rzadki zestaw umiejętności jak na zawodnika królewskiej dywizji, dlatego nie ukrywam, że z zainteresowaniem przypatruję się jego karierze. Dodatkowo, jego defensywa zapaśnicza wygląda całkiem nieźle, a i grappling wydaje się co najmniej przyzwoity. Dzięki temu wkrótce powinien zapukać do drzwi czołowej piętnastki rankingu kategorii ciężkiej.

Jak może przeciwstawić mu się Azunna Anyanwu? Otóż, Zulu, bo taki właśnie przydomek nosi 36-letni już Amerykanin, dysponuje kowadłem w prawicy, a i jego parter stoi na niezłym poziomie – może pochwalić się brązowym pasem BJJ. Rzecz jednak w tym, że nie dość, iż wziął tę walkę w zastępstwie, co stawia jego przygotowanie pod dużym znakiem zapytania, to jego styl niekoniecznie predestynuje go do pokonania Ledeta. Anyanwu to bowiem statyczny i długimi fragmentami niezwykle bierny zawodnik, który potrafi przez długi czas czaić się na potężnego prawego, nie robiąc w tym czasie wiele. Biorąc zaś pod uwagę mobilność, szybkość i nieźle poukładany boks Ledeta oraz jego prawdopodobną przewagę zasięgu, trudno spodziewać się, żeby surowy pięściarsko Zulu znalazł drogę do szczęki rywala – szczególnie, że ta jest nad wyraz solidna, więc nawet jeśli jeden czy drugi cios dojdzie brody Ledeta, wcale nie musi on skończyć na deskach.

Swoich szans debiutant będzie zatem zmuszony poszukać w parterze. Jednak przeciętne co najwyżej zapasy nie ułatwią mu przeniesienia walki na ziemię.

Podsumowując – nie spadnę może z krzesła, jeśli Anyanwu znokautuje Ledeta – wszak to waga ciężka, a Justin bywa niedbały w defensywie! – albo jakimś sposobem znajdzie drogę do poddania, ale moja brew w takim scenariuszu powędrowałaby wysoko w górę. El Blanco rozstrzela i skończy debiutanta.

Zwycięzca: Justin Ledet przez (T)KO

170 lbs: Kamaru Usman (10-1) vs. Sergio Moraes (12-2-1)

Kursy bukmacherskie: Kamaru Usman vs. Sergio Moraes 1.13 – 7.00

Bartłomiej Stachura: Rozpędzony pięcioma kolejnymi wiktoriami Kamaru Usman jest największym bukmacherskim faworytem gali w Pittsburghu – i trudno się temu dziwić. Na papierze bowiem amerykański Nigeryjczyk posiada wszelkie niezbędne narzędzia, aby nie tylko pokonać, ale wręcz zdominować niepokonanego od aż pięciu lat, ale chwilami „prześlizgującego” się przez walki Sergio Moraesa.

Kluczowym elementem gry Usmana są oczywiście piekielnie mocne zapasy, dzięki którym to wyłącznie od niego zależeć będzie, kiedy i czy w ogóle walka trafi do parteru. Z góry doskonale kontroluje swoich rywali, jednocześnie terroryzując ich uderzeniami. W starciu z brylującym w walce na chwyty Brazylijczykiem nie liczyłbym co prawda na jakieś niszczycielskie ground and pound ze strony Nigeryjczyka, ale kontrola? Jak najbardziej!

Ba, także i w stójce przewaga należeć powinna do szybko poszerzającego swoje kickbokserskie umiejętności pod batutą Henriego Hoofta Nigeryjskiego Koszmaru. Jest szybki, dobrze operuje ciosami, także w kombinacjach, świetnie wykorzystując swój ogromny zasięg ramion. Niewiele zarzucić można też jego pracy na nogach – wywierając presję, potrafi doskonale zamykać rywali na siatce.

Wszystko to jest opakowane w doskonałe przygotowanie siłowo-kondycyjne. Usman potrafi przewalczyć 15 minut na bardzo wysokim tempie, co w starciu z Moraesem, który akurat do tytanów kondycji się nie zalicza, stanowić może bardzo istotny czynnik.

Brazylijczyk nie jest szczególnie poukładany na nogach – raz na jakiś czas rzuci dobrym jabem, polując nieustannie na jakiegoś prawego cepa. W starciu z Usmanem piekielnie istotne mogą okazać się dla niego kopnięcia, bo mimo wszystko jeśli ma wygrać ten pojedynek, to najpewniej po kotłowaninie w parterze, z której wyczaruje jakieś poddanie. Dlatego też powinien śmiało korzystać z wszelkiego rodzaju technik nożnych, nie obawiając się o wylądowanie na plecach – bo właśnie w parterze widzę jego jedyną szansę na wyjście z oktagonu w glorii zwycięzcy.

Tym niemniej, trudno wyraźnie nie faworyzować w tym pojedynku znajdującego się na fali wznoszącej i poprawiającego się z walki na walkę Usmana. Będzie częściej trafiał w stójce, terroryzując Moraesa w klinczu, a gdy ten opadnie z sił, pomęczy go też z góry, ostatecznie zwyciężając pewną decyzją sędziowską.

Zwycięzca: Kamaru Usman przez decyzję

155 lbs: Gregor Gillespie (9-0) vs. Jason Gonzalez (11-3)

Kursy bukmacherskie: Gregor Gillespie vs. Jason Gonzalez 1.24 – 4.65

Bartłomiej Stachura: Klasyczne starcie grapplera w osobie Gregora Gillespie z uderzaczem w osobie Jasona Gonzaleza. Zdecydowanym faworytem bukmacherskim jest ten pierwszy i trudno się temu dziwić.

Gonzalez pokazał co prawda w dotychczasowych starciach całkiem przyzwoitą świadomość zapaśniczą pod siatką – utrzymywanie balansu, walka o uchwyty, pozycja głowy – a i dzięki długim rękom może próbować kontrować zapędy zapaśnicze rywali duszeniami, ale z wrestlerem klasy Gillespiego jeszcze się nie mierzył.

W stójce co prawda Gonzalez powinien mieć przewagę – nieźle korzysta z okrężnych kopnięć i długich prostych, czasami zaprzęgając też do działania dłuższe kombinacje – ale Gillespie nie powinien szczególnie odstawać. W ostatnim pojedynku zaprezentował mocno poprawione szlify bokserskie, a biorąc pod uwagę, że po swojej stronie będzie miał przewagę szybkościową, trudno całkowicie skreślać go w szermierce na pięści i kopnięcia – szczególnie, że może regularnie straszyć rywala zapasami, ograniczając jego stójkową aktywność.

Najpewniejszą drogą do zwycięstwa dla Gillespiego będą jednak oczywiście zapasy. Spodziewam się, że walka w większości toczona będzie w klinczu i w parterze z Gillespiem na górze. Niewykluczone, że w drodze do obalenia zainkasuje jakąś kontrę, może kolanem jak w swoim debiucie, ale w sukurs wówczas powinna przyjść mu twarda szczęka.

Zwycięzca: Gregor Gillespie przez decyzję

185 lbs: Hector Lombard (34-7-1) vs. Anthony Smith (27-12)

Kursy bukmacherskie: Hector Lombard vs. Anthony Smith 2.20 – 1.77

Bartłomiej Stachura: Pojedynek nie jest łatwy do typowania z prostej przyczyny. Trudno orzec, czy Lombard zestarzał się już tak mocno, by dać się ubić zawodnikowi pokroju Smitha – a więc przeokrutnie nieodpowiedzialnemu w defensywie.

Na papierze bowiem walka ta powinna idealnie pasować Kubańczykowi. Jego stójkowa siła tkwi przede wszystkim w kontrach, podczas gdy Amerykanin w swoich atakach zachowuje się czasami jak dziecko we mgle – ręce nisko, szczęka przodem, obszerne zamachowe, pozostawanie w półdystansie, inicjowanie ofensywy długimi podbródkowymi, ładowanie uderzeń. W ostatniej walce soczyście kontrował go zapaśnik Andrew Sanchez – chwilami jak kompletnego uczniaka! Lombard ze swoim przebogatym arsenałem zbić, bloków i uników, po których wyprowadza kontrofensywę, powinien zdemolować rywala o charakterystyce Smitha. I nie mają tutaj większego znaczenia warunki fizyczne, które zdecydowanie należeć będą do Amerykanina – Kubańczyk bowiem całe życie przewalczył z większymi przeciwnikami, pod których zresztą zbudował swój styl walki.

I nie jest tak, że Smith nagle zacznie walczyć odpowiedzialnie w wymianach kickbserskich, na przykład nie zostawiając odsłoniętej głowy na ostrzał po jakimś przestrzelonym cepie. Nie. To już ukształtowany, doświadczony zawodnik, który jeśli będzie przyswajał sobie nowe sztuczki, to z nie lada oporem.

Pytanie jednak, jak bardzo podupadł fizycznie i szybkościowo 39-letni już – a więc starszy od rywala o dekadę – Lombard? Czy będzie w stanie ustrzelić Smitha w otwierającej walkę rundzie? Przewaga kondycyjna należeć bowiem będzie zapewne do Amerykanina, który wyglądał w tym elemencie ostatnimi czasy całkiem nieźle. Jego celem prawdopodobnie będzie zatem przetrwanie pierwszej rundy bez zainkasowania większych obrażeń. Nie wykluczam też, że spróbuje jakiegoś kontrującego kolana, co kilka razy doskonale udało się ostatniemu przeciwnikowi reprezentanta ATT, Johny’emu Hendricksowi.

Czy natomiast Lombard poszuka od razu skończenia, ryzykując opadnięcie się w rundach drugiej i trzeciej? Czy może zamiast ostrego szturmu na początku spróbuje rozegrać pojedynek bezpieczniej, od czasu do czasu łapiąc klincz – tam musi uważać na łokcie i kolana, z których nieźle korzysta Smith – by z tej pozycji poszukać następnie jakiegoś obalenia? Z góry bowiem jego przewaga powinna być wyraźna – przynajmniej w aspektach kontroli.

Gdy myślę o tej walce, widzę trzy możliwe scenariusze. W pierwszym Lombard wychodzi ostro i jakąś kontrą urywa głowę Smithowi, odnosząc swoje pierwsze zwycięstwo od trzech lat. W drugim Kubańczyk wkłada wiele sił w skończenie Amerykanina w pierwszej rundzie, ale ostatecznie sztuka ta mu się nie udaje, opada z sił i w rundzie drugiej bądź trzeciej już okrutnie wymęczony pada pod ciosami rywala. W trzecim natomiast Lombard stara się rozegrać pojedynek taktycznie – trochę jak swego czasu z Jakiem Shieldsem – oszczędzając siły, sporo klinczując i próbując kontrolować rywala z góry, by ostatecznie wygrać decyzją sędziowską.

I żaden z powyższych scenariuszy w najmniejszym stopniu mnie nie zdziwi, ale ostatecznie postawię na ten pierwszy – karygodne nawyki obronne Smitha zemszczą się na nim i skończy ubity.

Zwycięzca: Hector Lombard przez (T)KO

170 lbs: Mike Perry (10-1) vs. Alex Reyes (13-2)

Kursy bukmacherskie: Mike Perry vs. Alex Reyes 1.22 – 5.00

Bartłomiej Stachura: Alex Reyes wziął tę walkę w zastępstwie za Thiago Alvesa na trzy dni przed galą. Będzie to dla niego debiut w oktagonie. Jego forma nie jest tajemnicą – to forma treningowa. Jeśli w pierwszej rundzie nie przewróci i nie poskręca Perry’ego, ewentualnie ten ostatni okrutnie go nie zlekceważy, dając się jakimś sposobem ustrzelić w stójce, to najpewniej skończy znokautowany.

Platinum ma za sobą pełen obóz przygotowawczy, będzie dysponował przewagą siłową i najprawdopodobniej kondycyjną. Nadal jest zawodnikiem, który chce urywać rywalom głowy, ale w ostatniej walce z Jakiem Ellenbergerem zaprezentował pewien postęp w obszarze zarządzania ryzykiem – nie w każdy cios wkładał pełną moc, nie każdym ciosem chciał zabić. Widać odrobinę więcej dojrzałości, opanowania, cierpliwości.

Dodatkowo, Perry spodziewał się po Alvesie prób obaleń, wobec czego na pewno szlifował zapaśniczą defensywę, co może mu się bardzo przydać w konfrontacji z lubującym się przede wszystkim w walce na chwyty czarnym pasem BJJ.

Summa summarum – Mike Perry przez nokaut.

Zwycięzca: Mike Perry przez (T)KO

185 lbs: Krzysztof Jotko (19-2) vs. Uriah Hall (12-8)

Kursy bukmacherskie: Krzysztof Jotko vs. Uriah Hall 1.53 – 2.75

Bartłomiej Stachura: Nie będę ukrywał, że w żadnej mierze nie spodziewam się łatwej przeprawy dla Krzysztofa Jotko w konfrontacji z Uriahem Hallem, a kursy bukmacherskie wyraźnie faworyzujące polskiego zawodnika wydają się nieco oderwane od rzeczywistości.

Nie znaczy to absolutnie, że Jotko nie może wyraźnie wygrać tej walki, może nawet szybko skończyć Jamajczyka – jak najbardziej jest w stanie to zrobić, ale mimo wszystko prawdopodobieństwo wystąpienia takiego scenariusza nie jest duże.

Największe niebezpieczeństwo będzie oczywiście groziło Krzysztofowi w wymianach kickbokserskich. Jego odwrotna pozycja jak najbardziej może mu odrobinę pomóc, ale będzie musiał na nogach strzec się różnorodnych, często niekonwencjonalnych ataków ze strony rywala. Hall potrafi niesygnalizowanie zaatakować okrężnymi kopnięciami na głowę z obu nóg, dobrze kontroluje dystans snap-kickami na korpus, raz na jakiś czas przeplatając je z kopnięciem frontalnym na głowę. Całkiem przyzwoicie korzysta z lewego prostego, a w jego arsenale znajdują się też latające kolana, kopnięcia okrężne na korpus i oczywiście słynne obrotówki. Hallowi wystarczy jedna chwila nieuwagi rywala, by skończyć walkę, wobec czego Jotko będzie musiał mieć się na baczności przy każdej wymianie.

Nie jest jednak tak, że Jamajczyk to stójkowy wirtuoz. Nic z tych rzeczy. Owszem, jego kopnięcia bywają piekielnie niebezpieczne, szczególnie gdy się rozkręci, o czym niedawno przekonał się nawet obecny tymczasowy mistrz Robert Whittaker, ale dwa elementy w grze Halla okrutnie kuleją.

Po pierwsze – bywa przeraźliwie bierny, czekając w nieskończoność na wyprowadzenie tego jednego jedynego kopnięcia, którym chce rozstrzygnąć pojedynek. Niby stara się wywierać presję, idzie do przodu – ale brakuje ofensywy. Zbiera się, kiwa, próbuje wymanewrować rywala, w końcu wyprowadza jakieś kopnięcie, które nie dochodzi celu – i wtedy znów przez kilkadziesiąt sekund czai się na kolejny atak.

W konfrontacji z na ogół aktywnym Jotką – piszę na ogół, bo w ostatniej walce z Davidem Branchem sam był okrutnie bierny – nie wróży to Jamajczykowi najlepiej. Z drugiej natomiast strony, wysoka aktywność Polaka jak najbardziej może zmusić także i Halla do utrzymania wysokiego tempa. To bowiem zawodnik, który bywa bierny, ale gdy zmusi się go do walki – walczy.

Drugą widoczną już na pierwszy rzut oka wyrwą w stójkowej grze Halla jest jego defensywa przed ciosami. To zawodnik, który praktycznie nie korzysta z gardy. Przed każdym niemal atakiem pięściarskim próbuje się odchylać do tyłu, trzymając ręce na wysokości bioder. W swojej karierze w oktagonie zainkasował w ten sposób już multum uderzeń, nawet od przeciętnych w rzemiośle bokserskim rywali. Jego kontrola dystansu w defensywie pozostawia wiele do życzenia.

Ponadto ruchomy tułów oznacza też w jego przypadku statyczne nogi, wobec czego jest mocno narażony na niskie kopnięcia. Whittakerowi wystarczały najprostsze kiwki na górę, by zmusić Halla do balansu tułowiem i jednoczesnego mocnego osadzenia nóg na podłożu – i wtedy właśnie Australijczyk gnębił go niskimi kopnięciami.

Generalnie techniki bokserskie Halla pozostawiają wiele do życzenia. Poza niezłym lewym prostym reszta mocno kuleje. Gdy zaczyna się niecierpliwić, raz za razem wyprowadza cepy albo obszerne sierpy, narażając się na kontry.

Pomimo tych wad uważam, że wymienianie się uderzeniami z Hallem będzie dla Jotki bardzo ryzykowne. Ot, rosyjska ruletka. Tu naprawdę nie będzie miejsca na najdrobniejszy błąd, a że takowe Polak popełnia, pokazała choćby jego ostatnia walka, gdy Branch kilka razy dosięgnął go dobrymi ciosami, a i raz trafił nawet soczystym kopnięciem na głowę. Hall jest słabszy boksersko, ale jego arsenał kopnięć, szybkość ich wyprowadzania, brak sygnalizacji – wszystko to czyni go piekielnie groźnym.

Swoich szans Polak będzie prawdopodobnie musiał poszukać w parterze – jeśli w istocie okaże się, że ustępuje rywalowi na nogach. Przewrócenie Halla nie będzie jednak należało do najłatwiejszych zadań – a przynajmniej nie za pomocą wejść w nogi. Jotko potrafi jednak całkiem nieźle obalać z klinczu, głównie haczeniami, co może mieć kapitalne znaczenie. Na pewno jednak będzie musiał uważać przy skracaniu dystansu, szczególnie na latające kolana Jamajczyka.

Z góry nasz zawodnik powinien rozdawać karty, ale warto jednak pamiętać, że Hall z pleców nie jest ostatnim lebiegą. Doskonale bronił się przed atakami Gegarda Mousasiego w pierwszej walce, nawet zagrażając mu w pewnej chwili kimurą z pleców. Jotko udowodnił jednak chociażby w starciu z Thalesem Leitesem, że kontrola i praca z góry są jego mocnymi atutami.

Nasz zawodnik jest też znany z dobrej kondycji, ale na przestrzeni trzech rund nie musi mieć to w tej walce większego znaczenia. Hall bowiem również w elemencie kondycyjnym nie prezentuje się najgorzej. W trzecich rundach swoich walk jest w stanie wyprowadzać jeszcze dynamiczne ataki. Wiele zależało będzie oczywiście od przebiegu pierwszych rund, bo jeśli Jamajczyk spędzi je na plecach, prawdopodobnie jego zapasy paliwa ulegną szybkiemu wyczerpaniu – na pewno szybszemu niż wówczas, gdy walka toczyła się będzie na nogach.

Ostatecznie nie bez wątpliwości wskażę jednak na zwycięstwo Krzysztofa Jotki. Wierzę, że rzeczywiście marny obóz przygotowawczy do walki z Branchem i liczne kontuzje, które go wówczas gnębiły, zadecydowały o przebiegu tamtego starcia. Jeśli teraz zdrowie dopisuje – a nic nie wskazuje na to, aby było inaczej – Polak wypunktuje znajdującego się już w delikatnym regresie po trzech z rzędu porażkach Jamajczyka. Będzie aktywniejszy na nogach, utrzymując jednocześnie podwyższoną ostrożność i odpowiedzialnie zarządzając ryzykiem w stójkowych baletach – w sytuacjach zagrożenia poszuka natomiast klinczu lub obalenia, być może nawet kładąc rywala na plecach, gdzie z góry będzie w stanie przez jakiś czas go kontrolować lub poobijać.

Zwycięzca: Krzysztof Jotko przez decyzję




185 lbs: Luke Rockhold (15-3) vs. David Branch (21-3)

Kursy bukmacherskie: Luke Rockhold vs. David Branch 1.19 – 5.50

Bartłomiej Stachura: W walce wieczoru gali sprawa nie jest szczególnie skomplikowana. Stary, dobry Luke przewyższa obecnego Davida w każdym elemencie oktagonowego rzemiosła. Rockhold na okoliczność tej walki potrzebuje załatać jedną jedyną lukę, jaka zadecydowała o jego porażce z Michaelem Bispingiem – a więc odchodzenie z nisko opuszczonymi rękami, nieco bokiem, po przestrzelonym ataku. Jeśli nie da się ustrzelić w tej sytuacji – a jestem przekonany, że mocno nad tym elementem pracował – trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób Branch może wyjść z tej walki obronną ręką.

Anatomia sensacji – jak Bisping ubił Rockholda?

David potrafi nieźle korzystać z lewego prostego, ale to akurat ataki, jakie odwrotnie ustawiony Rockhold uwielbia kontrować prawym sierpem – i tego spodziewam się w tej walce. Jeśli były mistrz UFC i Strikeforce doprowadził też w końcu do używalności swoją kontuzjowaną wcześniej lewą nogę, jego kopnięcia na korpus i na głowę powinny siać spustoszenie. W aspektach zapaśniczych i parterowych będzie to gra do jednej bramki – z wyraźną przewagą Rockholda.

Oczywiście, trzeba koniecznie podkreślić, że dla Luke’a, dla którego będzie to pierwsza walka pod wodzą Henriego Hoofta, jest to powrót po ponad rocznej przerwie i porażce przez nokaut z Bispingiem. Ba, już w pojedynku z Chrisem Weidmanem pomimo zwycięstwa nie zachwycił, więc… Niby w obu tych pojedynkach doskwierały mu problemy zdrowotne, ale mimo wszystko warto o tych występach pamiętać. Kto wie, czy nie znamionowały pewnego regresu?

Ostatecznie jednak Rockhold nie musi być nawet w 100-procentowej formie, aby rozprawić się z rzemieślnikiem Branchem. Jeśli tu i ówdzie popełni jakieś błędy, prawdopodobnie nie przypłaci ich jeszcze porażką. Spodziewam się, że podejdzie do walki tak, jak zapowiada – cierpliwie, bez lekceważenia rywala. A wtedy jego lewa noga raz za razem będzie zagrażać Branchowi, który w pewnej chwili powie „dość!”, szukając mniej lub bardziej desperackiego obalenia – i właśnie wtedy Rockhold zafunduje mu to, czego bliscy byli ostatni rywale byłego podwójnego championa WSoF – ciasną gilotynę.

Zwycięzca: Luke Rockhold przez poddanie




PODSUMOWANIE

WalkaBartek S.
Rockhold - Branch
1.19 - 5.50

Rockhold
Perry - Reyes
1.22 - 5.00

Perry
Lombard - Smith
2.20 - 1.77

Lombard
Gillespie - Gonzalez
1.24 - 4.65

Gillespie
Usman - Moraes
1.13 - 7.00

Usman
Ledet - Anyanwu
1.24 - 4.75

Ledet
Aubin-Mercier - Martin
1.87 - 2.05

Martin
Hamilton - Spitz
1.50 - 2.85

Hamilton
Jotko - Hall
1.53 - 2.75

Jotko
Burns - Saggo
1.71 - 2.30

Saggo
Ostatnia gala4-7
Łącznie971-534
Poprawne64,51 %

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button