Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
UFC

UFC on FOX 7 – analiza i przewidywania dla zwycięzców

Gala UFC on FOX 7 dostarczyła nie lada emocji. Nie brakowało dramatycznych zwrotów akcji i spektakularnych nokautów.

Omówienie „na gorąco” wszystkich walk wraz z przewidywanymi kolejnymi rywalami dla wszystkich zwycięzców poniżej.

Yoel Romero Palacio vs Clifford Starks

Yoel Romero Palacio, wielki przyjaciel Hectora Lombarda, sprostał sporym oczekiwaniom, jakie stosunkowo nieliczni wiązali z jego przybyciem do UFC. Niezwykle lekko poruszający się na nogach i walczący z odwrotnej pozycji Kubańczyk znokautował latającym kolanem zapaśnika Clifforda Starksa, a doniesienia zachodnich dziennikarzy sugerują, że Romero oczarował po walce wszystkich swoją charyzmą, nawet pomimo tego, że nie mówi po angielsku. Kto może być jego kolejnym rywalem? Być może CB Dollaway, być może Brad Tavares, może Tom Lawlor, o ile jego kontuzja po walce z Michaelem Kuiperem nie jest poważna. Gdzieś w tle czai się też Tom Watson, ale jemu prawdopodobnie pisana jest inna przyszłość.

Yoel Romero vs Clifford Starks
Yoel Romero nokautuje latającym kolanem Clifforda Starksa

Anthony Njokuani vs Roger Bowling

Anthony Njokuani nie wygrał pierwszej rundy z Rogerem Bowlingiem pomimo dobrej końcówki, ale w drugiej rozwiał wszelkie wątpliwości, nokautując nacierającego Bade.. znaczy, nie Ryana Badera, oczywiście, a przybywającego ze Strikeforce Rogera Bowlinga potężnym lewym sierpem, którego impet wzmocniła szarża Amerykanina. Pokonany swego czasu przez Macieja Jewtuszkę Anthony Njokuani zanotował pierwsze zwycięstwo przez nokaut od listopada 2010 roku, gdy zastopował Edwarda Faaloloto. Nigeryjczyk ugruntował swoją pozycję w górnych stanach średnich licznej kategorii lekkiej.

Anthony Njokuani vs Roger Bowling
Anthony Njokuani krótkim lewym sierpem kończy pojedynek z Rogerem Bowlingiem

TJ Dillashaw vs Hugo Viana

TJ Dillashaw po doskonałym i emocjonującym boju znokautował niepokonanego dotychczas Hugo Vianę. Amerykanin doskonale rozpoczął pojedynek, obalając przeciwnika i zdobywając jego plecy, ale Brazylijczyk umiejętnie uciekał z opresji. Warto odnotować, że Dillashaw jest jednym z niewielu zawodników, którzy przechwytując jedną nogę rywala, chętnie obalają przez wyniesienie. Pomimo tego, że Wolverine zdołał naruszyć Dillashawa, to nieustanne zagrożenie sprowadzeniem ze strony Amerykanina pozwoliło mu trafić lewym kopnięciem na głowę, które oszołomiło Vianę na tyle, że zapomniał o obronie, przyjmując następnie potężny prawy prosty, który okazał się dla niego początkiem końca.

TJ Dillashaw vs Hugo Viana TJ Dillashaw vs Tamura
Lewe wysokie kopnięcie pozwoliło Dillashawowi wygrać z Hugo Vianą (po lewej) oraz Issei Tamurą (po prawej)

TJ Dillashaw tym samym zanotował już czwarte kolejne zwycięstwo w UFC i czas najwyższy, by zestawić go z szeroką czołówką dywizji – pojedynek ze zwycięzcą walki Hacran Dias vs Nik Lentz, który odbędzie się 18 maja na UFC on FX 8, ewentualnie starcie z Michaelem McDonaldem zapowiadałyby się interesująco.

Jorge Masvidal vs Tim Means

Jorge Masvidal nie zachwycił, ale potwierdził, że ma spory potencjał – pomimo wyraźnej gorszych warunków fizycznych często udanie kontrował kombinacjami bokserskimi ataki Tima Meansa, regularnie sprowadzając go do parteru. Tam jednak walka była szalenie wyrównana, dzięki dużej aktywności Meansa, który nieustannie raził Masvidala łokciami z dołu, mocno rozcinając jego głowę w drugiej rundzie. Pozycja dominująca, którą przez długi czas w parterze utrzymywał Jorge, rzucając od czasu do czasu serie ciosów, okazała się decydująca dla sędziów, którzy zgodnie orzekli zwycięstwo 29-28 na rzecz Masvidala.

Trenujący w ATT Amerykanin potwierdził też, niestety, że momentami walczy aż nadto pasywnie, brak mu instynktu drapieżnika, by w którymś momencie zaryzykować i spróbować ostrzej zaatakować naruszonego rywala. Dywizja lekka jest przebogata i nie powinno być problemów ze znalezieniem dla niego następnego rywala – nie zmienia to faktu, że jego pojedynek z Jamie Varnerem mógłby być interesujący.

Joseph Benavidez vs Darren Uyenoyama

Płynnie zmieniający pozycję z klasycznej na odwrotną Jospeh Benavidez bez problemów uporał się z Darrenem Uyenoyamą. W stójce była to gra do jednej bramki, zakończona dwoma uderzeniami na korpus – najpierw Darren przyjął kopnięcie na wątrobę, a chwilę potem po lewym sierpie w to samo miejsce jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i minęła mu wszelka ochota na kontynuowanie tego nierównego pojedynku. Po raz kolejny okazało się, że ciosami na korpus można kończyć walki w MMA. Zwycięstwo Benavideza oznacza, że trenujacy w Alpha Male zawodnik wysunął się na czoło w wyścigu do walki o pas przeciwko mistrzowi Demetriousowi Johnsonowi, która byłaby dla niego rewanżem po porażkę na UFC 152. Jeśli do takiej walki dojdzie, to raczej nie będzie ona elektryzować fanów, ale wobec mało licznej dywizji muszej, może okazać się koniecznością.

Myles Jury vs Ramsey Nijem

Pierwsza runda pojedynku Mylesa Jury z Ramseyem Nijemem odbyła się niemal w całości w parterze, gdzie sprawniejszy grappler, jakim jest Jury, miał minimalną przewagę. Próbujący od samego początku kombinacji prawego prostego bitego na korpus z lewym sierpem uderzanym z góry Nijem przypłacił te furiackie ataki brutalnym nokautem, zupełnie zapominając o cofnięciu lewej ręki do szczęki po ciosie, a zamiast tego koncentrując się na kolejnym prawym prostym. Porady z narożnika, który w przerwie między pierwszą a drugą rundą nakazał Nijemowi zapomnieć o kopnięciach i skupić się na boksie, okazały się dlań opłakane w skutkach.

Myles Jury vs Ramsey Nijem
Myles Jury prawym sierpem posyła nacierającego Ramsey’a Nijema do krainy Morfeusza

Tym samym Myles Jury zanotował już trzecie kolejne zwycięstwo w UFC, po wcześniejszych cennych wygranych nad Chrisem Saundersem oraz zwłaszcza Michaelem Johnsonem. Niewątpliwie zasłużył na walkę z zawodnikiem z górnej półki i jeśli tylko taka będzie wola włodarzy UFC, to takim mógłby być zwycięzca pojedynku między Donaldem Cerrone a KJ Noonsem zaplanowanego na 25 maja na UFC 160 lub wygrany walki Jim Miller vs Pat Healey. Jeśli będzie mu pisana spokojniejsza droga w górę dywizji, być może spotka się z Diego Sanchezem.

Francis Carmont vs Lorenz Larkin

Francis Carmont po raz drugi z rzędu, po boju z Tomem Lawlorem, zaprezentował się bardzo przeciętnie, sporadycznie wyprowadzając jakąkolwiek ofensywę w starciu z Lorenzem Larkinem, który, swoją drogą, również nie zachwycił – jedyne, z czego zapamiętamy tą walkę, to kapitalna obrona przed sprowadzeniami Monsoona. Sama walka toczona była w żółwim tempie, a obaj zawodnicy nie kwapili się do ataków. O zwycięstwie Francuza zadecydował prawdopodobnie fakt, że był w stanie dłuższymi fragmentami trzymać Amerykanina pod siatką, próbując go sprowadzić. Biorąc pod uwagę przebieg walki, decyzja wydaje się, delikatnie rzecz ujmując, mocno kontrowersyjna, co nie zmienia faktu, że Carmont ma już na koncie pięć kolejnych wygranych w UFC. Czy Francuz jest gotowy, by walczyć z czołówką? Biorąc pod uwagę jego dwa ostatnie pojedynki – wątpliwe. Dobrym rywalem dla Carmonta mógłby być mający na koncie trzy kolejne zwycięstwa Brad Tavares.

Chad Mendes vs Darren Elkins

Swoją szansę na starcie z czołówką po pięciu kolejnych wiktoriach w dywizji piórkowej otrzymał Darren Elkins, ale nie będzie jej miło wspominał, bo w starciu z Chadem Mendesem nie miał absolutnie nic do powiedzenia. Trenujący pod okiem Duane’a Ludwiga Mendes zakończył walkę, kontrując lewy prosty Elkinsa prawym overhandem, co ten ostatni przypłacił drugą w karierze porażką przez nokaut.

Chad Mendes vs Darren Elkins
Chad Mendes prawym sierpem powala twardego Darrena Elkinsa

Chad Mendes po przegranej w pojedynku o pas z Jose Aldo odniósł już trzecie zwycięstwo, choć jego dwie poprzednie ofiary w postaci Cody’ego McKenzie i Yaotzina Mezy to fighterzy ze zdecydowanie niższej półki. Nie zmienia to faktu, że Amerykanin mocno włączył się do walki o najwyższe laury w dywizji piórkowej i postawił duży krok w kierunku rewanżu z brazylijskim mistrzem. Jako że jednak Aldo ma już zaplanowaną walkę z Anthonym Pettisem w sierpniu, a pretendentów nie brakuje (Chan Sung Jung vs Ricardo Lamas, Dennis Siver vs Cub Swanson – wszyscy czterej z szansą na walkę o pas w razie zwycięstwa), być może Mendes mógłby w międzyczasie skrzyżować rękawice z Diego Brandao, który wygrał dwa ostatnie pojedynki lub z Frankie Edgarem, jeśli ten upora się z Charlesem Oliveirą w lipcu na UFC 162.

Matt Brown vs Jordan Mein

W otwierającym kartę główną pojedynku Matt Brown zmasakrował faworyzowanego Jordana Meina w drugiej rundzie po szalonej pierwszej, w której Amerykanin nieustannie napierał, nie dając Kanadyjczykowi nawet sekundy wytchnienia. W pewnym momencie wydawało się, że słynący z twardej szczęki Brown polegnie, bo po ciosie na korpus – do których chętnie odwołuje się Jordan – padł jak rażony piorunem, ale szybko pozbierał się w parterze, dodatkowo łapiąc Kanadyjczyka w ciasny trójkąt nogami. Niezła praca nóg Meina na początku oraz, wydaje się, bardziej poukładany boks okazały się bezbronne w starciu ze niesamowitą odpornością i zwierzęcą agresją Browna, który stłamsił i złamał rywala, ochoczo korzystając z brutalnych kolan i łokci w klinczu.

Matt Brown vs Jordan Mein
Fragment pierwszej rundy i nieustannej agresji Matta Browna

Pokonując utalentowanego Kanadyjczyka, jeszcze niedawno drżący o kontrakt UFC Matt zanotował piąte kolejne zwycięstwo, udowadniając, że zasługuje na walkę z czołówką. Być może to dobry moment na wyrównanie rachunków z Dong Hyun Kimem? Nadal też zaplanowanej walki nie ma Demian Maia, choć akurat jego kandydatura do roli następnego rywala Browna wydaje się wątpliwa.

Josh Thomson vs Nate Diaz

Josh Thomson kompletnie zdemolował Nate’a Diaza, który po raz pierwszy w swojej karierze przegrał przez techniczny nokaut. Thomson w pierwszej rundzie stosował taktykę podobną do tej, dzięki której Carlos Condit odprawił Nicka Diaza – z tą może różnicą, że Punk kopał znacznie mocniej, mocno obijając wykroczną nogę Diaza i umiejętnie odchodząc do swojej lewej strony, co uniemożliwiało Nate’owi wyprowadzenie jakiejkolwiek skutecznej ofensywy. Już w pierwszej rundzie młodszy z braci Diaz przyjął potężne kopnięcie na głowę, ale miał wiele szczęście, bowiem Thomson trafił stopą. W drugiej rundzie tego szczęścia już zabrakło i pomimo tego, że Diaz nieustannie napierał, to niewiele z tego wynikało – a jeśli już dochodziło do klinczu, to górował w nim Thomson, rozbijając Nate’a krótkimi łokciami. Gdy wydawało się, że Thomson zaczyna lekko opadać z sił, trafił po raz kolejny high kickiem, ale tym razem goleniem, po którym normalny człowiek złożyłby się jak scyzoryk, ale Diaz tylko zatańczył – wystarczyło to jednak, by przyjął jeszcze kilka ciosów, po których w pozycji żółwia praktycznie przestał się bronić. Sędzia słusznie przerwał walkę w momencie, gdy z narożnika Diaza rzucono ręcznik.

Nate Diaz vs Josh Thomson
Josh Thomson trafia potężnym highkickiem, który oznaczał początek końca dla Nate’a Diaza

Wydaje się, że taktyka braci Diaz została już w pełni rozpracowana i jeśli marzą oni o jakichkolwiek sukcesach w przyszłości, muszą przewartościować swoje wartości – o ile są w stanie to zrobić po tylu latach walczenia w ten sam sposób. Wszak starego psa ciężko nauczyć nowych sztuczek. Josh Thomson natomiast wobec ogromnej konkurencji w dywizji lekkiej i kilku zaplanowanych walk wśród czołowych zawodników po tak spektakularnym zwycięstwie mógłby skrzyżować rękawice ze zwycięskim w dwóch ostatnich pojedynkach Rossem Pearsonem.

Daniel Cormier vs Frank Mir

Po rozczarowującym pod względem ilości akcji w stosunku do ilości trashtalku pojedynku Daniel Cormier pokonał wyraźnie na punkty Franka Mira, kompletnie dominując w klinczu pod siatką przygotowującego się do walki u Grega Jacksona Mira. Momentami wydawało się, że walka skończy się podobnie do tej, w której Shane Carwin pod siatką brutalnymi podbródkowymi rozmontował Franka, ale tym razem wykazał on o wiele większą wolę walki. Może nieco zaskakiwać, że Daniel Cormier tak bardzo dążył do klinczu, biorąc pod uwagę, że miał przewagę, gdy walka toczyła się w dystansie, ale z drugiej strony łatwość, z jaką Daniel „zawiadował” Mirem pod siatką chyba taką taktykę uzasadniała. W trzeciej rundzie wydawało się przez chwilę, że middlekicki Mira naruszyły Cormiera, ale ten utytułowany zapaśnik w klinczu odnajdywał nie tylko najlepszą płaszczyznę do ataku, ale i do złapania oddechu po przyjęciu kilku razów na korpus.

Jeśli Cormier zdecyduje się pozostać w dywizji ciężkiej jego pojedynek ze zwycięzcą walki Junior dos Santos vs Mark Hunt miałby sens, choć w razie zwycięstwa Daniela przy jednoczesnym dalszym dzierżeniu pasa przez Caina Velasqueza ich pojedynek mocno zarysowałby się na horyzoncie, do czego obaj się nie palą. Bardziej prawdopodobne wobec tego wydaje się zejście Daniela do kategorii półciężkiej, ale jak sam wspominał, potrzebuje na to co najmniej sześciu miesięcy, a tak długi okres może mocno przemeblować sytuację dzisiejszych pretendentów do odebrania pasa Jonowi Jonesowi, stąd trudno przewidzieć, z kim Cormier mógłby się zmierzyć po zejściu do LHW.

Benson Henderson vs Gilbert Melendez

W walce wieczoru Benson Henderson po szalenie wyrównanym pojedynku pokonał niejednogłośną decyzją Gilberta Melendeza. Walka przez niemal pełne 25 minut toczyła się w stójce. Pretendent przeważał w dwóch pierwszych rundach, przechwytując wiele kopnięć mistrza i wywracając go. Zainkasował co prawda kilka solidnych lowkingów, ale jego na ogół nieskomplikowane kombinacje bokserskie (lewy prosty, prawy obszerny sierp) częściej dochodziły celu – dodatkowo, był agresorem, a w szybkich wymianach w półdystansie absolutnie nie odstawał od mistrza. Problemy zaczęły się w rundzie trzeciej, w której mistrz zaczął łapać wiatr żagle, natomiast pretendent zaczął odczuwać trudy pojedynku. Czwartą rundę bezsprzecznie zwyciężył Benson Henderson, będąc znacznie aktywniejszym i częściej trafiająć. W piątej nieco przebudził się Gilbert, spychając przez większość część starcia mistrza do defensywy, ale nie zmienia to faktu, że i ona była niezwykle wyrównana.

Melendez zawiesił mistrzowi poprzeczkę bardzo wysoko, ale wydaje się, że kondycja i mimo wszystko potężne kopnięcia Hendersona, które utrudniały poruszanie się pretendentowi, mocno ograniczając jego mobilność, zdecydowały o jego końcowym triumfie – choć zapewne opinie co do słuszności finalnego werdyktu będą podzielone i szeroko dyskutowane.

for. Roy Chenoy

Powiązane artykuły

Komentarze: 8

  1. Reprezentanci TAM kończą swoje walki przed czasem w stójce. Sprowadzenie Duane’a Ludwiga już po krótkim okresie czasu procentuje. Mendes ma pecha, bo kategoria piórkowa rzeczywiście wydaje się być pełna kapitalnych pretendentów. Natomiast Benavidez jest niedaleko od titleshota, i ta walka na pewno ma sens z powodu braku lepszych pretendentów.
    Matt Brown przełamał psychicznie młodego Meina, który brutalnie przekonał się o światowym poziomie w UFC i dostał wiadomość, że jednak wiele do czołówki mu jeszcze brakuje. Hype tego zawodnika po imponującym zwycięstwie w pierwszej walce został bardzo szybko zweryfikowany.
    Walka wieczoru niesamowicie wyrównana. Werdykt zrozumiały, jednak Gilbert pokazał się z rewelacyjnej strony. Gdyby posiadał odrobinę lepsze cardio możliwe, że zdołałby wypunktować Bensona. Teraz wygrany starcia Maynard vs Grant ma dostać szansę walki o pas. Jednak po kilku kolejnych zwycięstwach chętnie zobaczyłbym rewanż Bena z Gilbertem.

  2. Co do walki wieczoru, mi w oczy rzuciła się rażąca ilość niecelnych ciosów w wykonaniu Melendeza. Powiem szczerzę, że nie pamiętam, w której walce o mistrzostwo zawodnik miał tylko 23% celnych uderzeń – fatalny wynik. Co do punktowania to rundy 2 i 5 były bliskie remisu chociaż Henderson zadał więcej znaczących uderzeń. Wydaje mi się, że najsprawiedliwszy werdykt to 48-47 dla mistrza

    Cormier szczerze mówiąc się nie popisał. Jon Jones nie ma się czego obawiać, bo raczej spokojnie z nim wygra

    Thomson – rewelacja

    Matt Brown to mój największy bohater tej gali. Wiedziałem, że kurs bukmacherski jest wypatrzony ale nie spodziewałem się takiej egzekucji na Meinie. Matt okazał się lepszym zawodnikiem nie tylko w parterze, ale i w stójce. Czas na większe walki i podoba mi się propozycja zestawienia z Kimem. To chyba idealne zestawienie na ten czas. Uważam, że Brown by tym razem wygrał bo stylistycznie Koreańczyk powinien mu pasować. Dodam od siebie jeszcze jedną propozycję – wygrany z walki Mike Pyle vs. Rick Story

    Yoel Romero Palacio świetny debiut, w sumie zgodnie w moimi oczekiwaniami nie miał problemów w tej walce. Chciałbym go teraz zobaczyć z Carmontem bo myślę, że pokazałby mu miejsce w szeregu

    Masvidal vs Means. Po cichu liczyłem, że Means sprawi niespodziankę, niestety jego defensywne zapasy są beznadziejne i dopóki ich nie poprawi nikogo znaczącego w UFC raczej nie pokona. Mimo wszystko Masvidal miał z nim bardzo duże problemy. Co do stójki wydaje mi się, że Means miał przewagę i gdyby nie te obalenia to by wygrał ale słabo pamiętam pierwszą rundę

    Na koniec dodam , że dla mnie KOTN ma Jury. Nijem padł na matę jak drzewo po ścięciu i ta dobitka supermena postawiła kropkę nad I.

    Gala rewelacyjna, najlepsza w tym roku jak dotąd

  3. Slipmych, nie jestem przekonany, czy Kim rzeczywiście stylistycznie pasowałby Brownowi jednak.. Matt chętnie korzysta z klinczu, gdzie oczywiście potrafi być cholernie skuteczny, ale z drugiej strony przecież do tego właśnie będzie dążył Kim, bo to najkrótsza dla niego droga do sprowadzenia Matta, a z pewnością w parterze szukałby swojej szansy. Brown mógłby próbować toczyć walkę w dystansie, ale to by znów zaprzeczyło jego stylowi „in your face mothermother” :)

    PAN EM, z Nietzschego..

  4. Dong Hyum Kim to w miarę przewidywalny zawodnik. Ma swój styl walki i łatwo przewidzieć po kim przejedzie się jak walec, a z kim może mieć problemy. Od ich pierwszej walki, która była wyrównana to Brown zanotował większy progres w umiejętnościach. Ma lepszą stójkę i narzuca mordercze tempo, a Kim ma problemy z kondycją w walkach, których nie potrafi skontrolować. Dodatkowo Kim nie potrafi zdominować zawodników mających doświadczenie wyniesione z Judo. UFC 88 i UFC 94 były tego najlepszym przykładem. Podsumowując uważam, że Brown jest wstanie nawiązać walkę w klinczu, uciekać z parteru i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść w stójce. Nie mówię, że jest stuprocentowym faworytem ale w formię, którą obecnie reprezentuje stawiałbym na niego.

    Co do propozycji walki, którą wyżej napisałem to jednak nie jest ona dobra. 5 wygranych z rzędu zobowiązuje do lepszego zestawienia. Jeśli nie Kim, to chętnie bym zobaczył walkę Matt Brown vs zwycięzca z zestawienia Eric Silva vs John Hathaway. Walka z Silvą mogłoby być przepustką dla jednego z nich do top 10 i być może walki o TS

  5. Po tym, co Matt Brown pokazuje ostatnio w oktagonie (i nawet nie chodzi tu o jakąś technikę, bo tej wirtuozem raczej nigdy nie będzie, ale o ciągłą agresję, niezłomną wolę i naprawdę dobry użytek z łokci i zamykania rywali pod siatką) w żadnym wypadku nie skreślałbym go w walce z Kimem, ale powiedzmy sobie szczerze, że w jego serii 5 zwycięstw tak naprawdę tylko (aż?) dwa ostatnie są naprawdę cenne, choć oczywiście można się doczepić, że to już nie ten Swick, a Mein wziął walkę 30 dni po swojej ostatniej.

    Co do problemów Kima z judokami, to zmasakrował czarny pas Judo, Paulo Thiago, choć, jasne, Brazylijczyk rzadko odwołuje się do tego stylu.

    Masz rację z kondycją Kima, ale z drugiej strony Brown jej tytanem też nie jest – gdy ostatni raz widział trzecią rundę w walce z amatorem parterowym Thompsonem, którego nie zdołał zresztą skończyć w tej płaszczyźnie, był już mocno wyczerpany.

    Taka walka pewnie nigdy nie dojdzie do skutku, ale pojedynek Nick Diaz vs Matt Brown byłby… szalony :D

Dodaj komentarz

Back to top button