UFC Fight Night London – relacja i analiza
Kompletna relacja i analiza wszystkich walk gali UFC Fight Night 37. Kto zachwycił, a kto rozczarował?
Alexander Gustafsson > Jimi Manuwa
Gdy na początku pierwszej rundy Alexander Gustafsson zanurkował pod firmowym lewym sierpowym Jimiego Manuwy i ustabilizował pozycję w parterze, wydawało się, że wszystkie analizy stójki obu zawodników, które zalały internet przed walką, pisane były na marne. Manuwa przetrwał jednak dość nieudolne – z której strony by nie patrzeć – próby poddań w wykonaniu Gustafssona i walka przeniosła się z powrotem do płaszczyzny, w której wszyscy fani chcieli ją oglądać, do stójki. Szwed – zgodnie z przewidywaniami – był bardzo ostrożny, choć nie ustrzegł się przyjęcia kilka potężnych lowkingów i bodaj dwóch bomb na głowę, które jednak dzięki tytanowej szczęce nie zrobiły na nim większego wrażenia. Mobilność Maulera w konfrontacji z mało ruchliwym, stojącym na sztywnych nogach (Muay Thai) Manuwą, okazała się kluczowym czynnikiem, choć Brytyjczyk nie zaprezentował się źle – przetrwał spokojnie ataki Szweda w parterze, a w stójce przed feralną akcją można nawet było odnieść wrażenie, że zaczyna łapać swój rytm.
Tym niemniej, Gustafsson zrobił dokładnie to, czego od niego oczekiwano, prawdopodobnie zapewniając zwycięstwem sobie kolejną walkę o pas mistrzowski.
Mauler ustawia sobie lewymi prostymi rywala pod swój firmowy podbródkowy, Manuwa kontruje prawidłowo własną „firmówką” (lewym sierpowym), ale oba ciosy nie trafiają czysto. Jimi jednak, nie słynący z dobrej pracy nóg, daje się zepchnąć wprost na siatkę, a Gustafsson wykorzystuje okazję, by nadziać głowę Brytyjczyka na swoje kolano, które poważnie narusza Manuwę. Po kilku kolejnych podbródkowych Poster Boy pada na deski, gdzie przyjmuje jeszcze dwa hamemrfisty, nie dając Marcowi Goddardowi innej możliwości niż przerwanie pojedynku.
Kto następny dla Alexandra Gustafssona?
Mauler wyzwał do pojedynku rewanżowego Jona Jonesa, zapominając chyba, że ten jeszcze nie wygrał z Gloverem Teixeirą. Jeśli jednak Bones wygra, a wszystko znaki na niebie i ziemi zdają się na to wskazywać, rewanż jak najbardziej ma sens. Daniel Cormier czy Phil Davis mogą poczekać.
Michael Johnson > Melvin Guillard
Melvin Guillard w starciu z Michaelem Johnsonem od pierwszego gongu czekał na dobrą okazję do kontry. Czekał. I czekał. I się nie doczekał, bo gdy w trzeciej rundzie w końcu zdecydował się na jakieś śmielsze ataki, sam został kilkukrotnie skontrowany. Johnson natomiast zawalczył bardzo inteligentnie – wykorzystywał większy zasięg, nie wkładał może zbyt wiele siły w swoje ataki, by nie narażać się na odsłonięcie, ale pozostawał aktywny, rażąc Guillarda pojedynczymi ciosami i kopnięciami, a nawet dwa razy mocno go naruszając, co w oczach sędziów musiało dać – i dało – mu zasłużone zwycięstwo. Trzeba przyznać, że praca głową i balans Melvina momentami robiły bardzo dobre wrażenie, co nie zmienia faktu, że trudno nie odnieść wrażenia, iż przeszedł on trochę obok walki. Johnson jest trzecim znanym mańkutem – obok Nate’a Diaza i Jima Millera – który pokonał Melvina, tak naprawdę dając mu bardzo niewiele okazji do wyprowadzenia jakiejkolwiek skutecznej szarży.
Kto następny dla Michaela Johnsona?
Menace zanotował już trzecie z rzędu cenne zwycięstwo, rozbijając uprzednio Joe Lauzona i nokautując twardego Gleisona Tibau. Niewątpliwie zasługuje teraz na walkę z kimś z czołówki – nieszczególnie podoba mi się pomysł Rossa Pearsona, który teraz chciałby zmierzyć się z Amerykaninem. W wywiadzie po walce Johnson stwierdził, że ma najlepszą stójkę w dywizji lekkiej – kusi zatem zestawienie go ze zwycięzcą starcia Edson Barboza vs Donald Cerrone, aby miał okazję potwierdzić tą tezę, ale w mojej opinii pojedynek z Rustamem Khabilovem byłby lepszą opcją.
Brad Pickett > Neil Seery
Irlandczyk Neil Seery, który wziął walkę z niespełna 2-tygodniowym wyprzedzeniem, sprawił masę problemów faworyzowanemu Bradowi Pickettowi. Ba, gdyby nie znacznie lepsze szlify zapaśnicze Anglika, Irlandczyk mógłby jak najbardziej tę walkę wygrać! Obszerne ciosy większego i wolniejszego Picketta Seery kapitalnie kontrował ciasnymi i szybkimi kombinacjami na głowę i korpus, raz po raz zmieniając też pozycję z klasycznej na odwrotną. Biorąc pod uwagę brak pełnego obozu przygotowawczego Irlandczyka i fakt, że tak dobrze zaprezentował się w swoim debiucie przeciwko solidnemu i doświadczonemu rywalowi w osobie Brada Picketta, dobrze wróżą Seery’emu na przyszłość.
Kto następny dla Brada Picketta?
Anglik przebąkiwał coś o TUFie, którego chętnie poprowadziłby w rywalizacji z Demetriousem Johnsonem, ale nie przesadzajmy – Anglik może stać się poważnym graczem nielicznej dywizji muszej, ale potrzebuje jeszcze co najmniej jednego zwycięstwa nad kimś z czołówki – John Moraga albo John Dodson, z którym Pickett co prawda raz już walczył, ale dawno temu w innych okolicznościach i innej wadze, mogliby stanowić o ciekawym zestawieniu.
Gunnar Nelson > Omari Akhmedov
Gunnar Nelson potwierdził – po raz kolejny – że związane z nim ogromne oczekiwania mają bardzo mocne podstawy. Islandczyk w zjawiskowy sposób rozprawił się ze znacznie większym, ciężkorękim Dagestańczykiem Omarim Akhmedovem, prezentując niebywałą płynność poruszania się w parterze połączoną z kapitalną kontrolą i czymś, czego czasami mu brakowało – agresją. Po przyjęciu dwóch lowkingów w stójce cały czas wywierający presję na rywalu Islandczyk zmienił pozycję na odwrotną i więcej nie dał się trafić, samemu powalając Akhmedova na deski lewym prostym. Gdy walka przeniosła się do parteru, Nelson potrzebował dosłownie kilku sekund, by zdobyć dosiad, z którego zasypał Dagestańczyka wieloma celnymi łokciami, kończąc walkę piękną gilotyną, gdy Dagestańczyk próbował wykaraskać się z trudnej pozycji.
Gunnar Nelson ciasną gilotyną odklepuje Omariego Akhmedova.
Kto następny dla Gunnara Nelsona?
Jeśli chcemy przyspieszyć jego karierę, zestawmy go ze zwycięzcą walki Kelvin Gastelum vs Rick Story lub – to by było coś! – Rorym MacDonaldem, ale osobiście preferowałbym danie mu jeszcze trochę czasu na rozkręcenie się i zestawienie go z innym świetnym parterowcem Sergio Moraesem, który znajduje się na fali dwóch kolejnych zwycięstw.
Pozostałe
Znacznie lepiej prezentujący się fizycznie niż w swoim debiucie przeciwko Gegardowi Mousasiemu (wszak wziął wówczas walkę w zastępstwie ledwie kilka dni przed galą) Ilir Latifi zaprezentował się bardzo dobrze w starciu z Cyrillem Diabate, którego tym samym wysłał na sportową emeryturę. Francuz popełnił podobny błąd do tego, jaki popełnia masa wysokich zawodników w MMA – nie obniżył pozycji, co znacznie ułatwiło obalenie Szwedowi po minucie igraszek i zmian pozycji z klasycznej na odwrotną i z powrotem, którymi raczyli nas na początku zawodnicy. W parterze Latifi spokojnie poszukiwał skończenia i w końcu je znalazł, dusząc Francuza gilotyną. Diabate w całej walce nie wyprowadził ani jednego ciosu… Szwed natomiast, który uznał ten dzień za najlepszy w swoim życiu, obiecująco podniósł się po porażce w swoim debiucie i myślę, że dla średniaków w kategorii półciężkiej może być groźny.
Ilir Latifi dusi Cyrille’a Diabate.
Luke Barnatt rozprawił się bez większych problemów z Matsem Nilssonem, naruszając Szweda kombinacją superman puncha i kopnięcia na głową (jak wspomniał w wywiadzie, to jego ulubiona), po której dobił go ciosami w stójca i kolanem na głowę. Barnatt ma jednak sporo pracy przed sobą – dysponując tak dużą przewagą wzrostu i zasięgu, powinien był lepiej kontrolować dystans, a tymczasem Nilsson był nawet w stanie kilka razy bardzo mocno go trafić. Anglik powinien wziąć przykład z ostatniej walki innego kolosa Cole’a Millera, który w swoim ostatnim boju świetnie obniżał pozycję, by zrównać się z Samem Sicilią i stamtąd razić go ciosami prostymi. Wyprostowana sylwetka Barnatta i jego apatyczność w momencie, gdy przechwytywał głowę Nilssona w tajskim klinczu, powodowały, że przyjął wówczas sporo ciosów. Nie zmienia to faktu, że Barnatt ma pewien potencjał, który może go zaprowadzić być może nawet do czołowej 15 dywizji, choć raczej nie wyżej.
Luke Barnatt napoczyna i kończy Matsa Nilssona.
Do barowej stójki w wykonaniu Claudio da Silvy dostroił się poziomem Bradley Scott, który nie potrafił ani skontrować rzucającego cepy Brazylijczyka, ani powstrzymać jego do bólu przewidywalnych sprowadzeń, co przypłacił porażką przez decyzję w pojedynku, który chyba jak najszybciej chcielibyśmy wszyscy zapomnieć. Być może sędzia winien był odjąć punkt da Silvie za dwukrotne włożenia palca do oka Brytyjczyka, ale ten ostatni sam jest sobie winien – jeśli nie jesteś w stanie ustrzelić w stójce da Silvy, nie zasługujesz na zwycięstwo. Brazylijskiemu trenerowi z London Shootfighters nie przeszkodziła nawet 500-dniowa przerwa w występach i ostatecznie zaliczył udany debiut.
Igor Araujo metodycznie zdominował w parterze Danny’ego Mitchella, choć nie był w stanie go skończyć, zwyciężając na kartach punktowych. Brazylijczyk bronił przy tym bez najmniejszych problemów wszelkich dźwigni na nogę, których raz po raz próbował zdesperowany Anglik, co z jednej strony pokazuje, jak trudna do wykończenia jest to technika, z drugiej – wzbudza jeszcze więcej szacunku do Marcina Helda, Rafała Moksa, Marcina Bandela czy Rousimara Palharesa.
Igor Araujo i Danny Mitchell nie przebierają w środkach.
Louis Gaudinot uratował się przed zwolnieniem, dusząc efektowną gilotyną Phila Harrisa, który powoli powinien zacząć rozglądać się za nowym pracodawcą. Tak, jak pisałem, jedyną sztuczką w parterze strikera Gaudinota jest gilotyna, choć nie spodziewałem się, że akurat Harris da się na nią nabrać. Ale skoro miejscowy tak bardzo się o nią prosił, idąc po nogi…
A Wam jak podobała się gala i co z niej zapamiętacie? Jak zestawilibyście zwycięzców?
Gify – Zombie Prophet
fot. Zuffa/UFC.com
Podoba mi się taka relacja, nie spodziewałem się. Na pochwałę zasługuje pomysł z gifami.
Gala mi się podobała, wreszcie trochę skończeń. Gustafsson jest świetny. Bardzo mi zaimponował brutalnym rozprawieniem się z Manuwą.
Nie spodziewałem się, że Melvin będzie tak bezradny w stójce z Johnsonem. Myślałem, że walka będzie znacznie bardziej wyrównana. Po tym jak Barnatt przyjął kilka ciosów i zachwiał się myślałem, że runie niczym Struve, jednak ładnie uporał się z przeciwnikiem. Również Latifi ładnie pozamiatał Diabate. Szkoda tylko, że postawiłem na Illira przez decyzję.
Nie podobała mi się walka much (sam nie wiem dlaczego, bo dywizję nawet zaakceptowałem, z czym przez długi czas walczyłem), ani postawa Scotta. Liczyłem na więcej, a on nawet w stójce sporo zebrał.
Gala miała kilka pozytywnych momentów. Na pewno na dobrą ocenę zasługuje Seery, który „tanio skóry nie sprzedał” oraz każdy ze zwycięzców swojej walki (prócz Picketta czy Brazylijczyka, ale o tym zaraz).
Negatywnie? Spodziewałem się więcej po Guillardzie (nawet ostatecznie typowałem go jako wygranego, chociaż parę dni temu tak bardzo byłem przekonany do Johnsona) i Diabate, który oddał obalenie dosyć łatwo i w parterze również nie wykazał większej woli walki. Również po „One Punch’u” oczekiwałem większej dominacji, ale zwycięzców podobno się nie sądzi…
Największy upset zostawiłem na koniec. Bradley Scott zaprezentował się fatalnie, a wystarczyło po prostu w drugiej rundzie ruszyć do przodu i wypunktowanie Brazylijczyka byłoby formalnością. Nie wyobrażam sobie, aby Scott zagrzał miejsca w tej organizacji na dłużej. A Silva… drewniana stójka, w parterze niczym nie błysnął. Wygrana tego zawodnika niemal szokuje.
Mimo wszystko, wrażenia są jak najbardziej pozytywne.
Zwycięstwo Nelsona zrobiło na mnie największe wrażenie podczas tej gali. W mojej ocenie występ roku jak do tej pory.
Porażka Scotta utwierdza mnie w przekonaniu, że na niskich poziomach UFC przewidywanie rozstrzygnięć często jest loterią. Może się wydawać, że jeden ma dużo lepszą stójkę niż drugi i na tej podstawie wyrokować wynik, ale zapomina się, że obaj to co najwyżej przeciętni zawodnicy MMA i to jest czynnik stanowiący o nieprzewidywalności takiego starcia.
Jeśli chodzi o walkę muszych, to w moim przypadku jest tak: „o, jaka ładna kombinacja!”, „o, ale go pięknie trafił”. I tak co chwila, aż do momentu, że człowiek zaczyna czuć się coraz bardziej poirytowany tym, że czyściutkie ciosy na szczękę nie robią na zawodnikach większego wrażenia. Może to trochę paradoksalne, ale ilość akcji jest tak duża i są one tak mało znaczące (wata w rękach), że przy 20-stej z kolei celnej kombinacji człowiek patrzy już na to bez większych emocji.
Nelson to zdecydowanie pierwsza piątka moich ulubionych zawodników i bardzo cieszę się, że po niepokojąco bezbarwnym zwycięstwie nad Santiago, pokazał wreszcie wczoraj błysk.
Diabate tak jak pisałem na FB – najgorszy występ jaki widziałem w klatce – zero ciosów, fatalnie oddane obalenie, żenująca praca w parterze.
A akcja wieczoru to imho obrona Manuwy przed zajściem za plecy – ściągnął go jakby był małym dzieckiem!:D
Gala mnie jakoś nie zachwyciła. Może to przez tragiczną jakość, może przez oglądanie równocześnie Glory. Brakowało też ze 3 dużych nazwisk. Nelson, Latifi, Barnatt i oczywiście Alex pokazali świetne skończenia, coś czego od pewnego czasu mocno brakuje. Johnson vs Guillard idealna do leczenia bezsenności.
Co do muszych – naiver czytasz mi w myślach.
Zgadzam się z opinią odnośnie muszych. Mam podobne odczucia.
Gala na mocne 4. Lepsza niż kilka poprzednich. Było kilka skończeń, kilka fajnych akcji no i brytyjska oprawa bardzo przypadła mi do gustu.
Mówcie co chcecie, ale moim zdaniem jeśli dojdzie do rewanżu Jonesa z Gustafssonem, to Szwed będzie dość znaczącym faworytem. Szybkość z jaką rozwija się ten chłopak jest zadziwiająca, a już w pierwszym starciu był wstanie znaleźć słabe punkty Bonesa.
Nowa oprawa na duży plus! Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż kiedyś to powiem, ale Hardy w roli komentatora spowodował, że nie brakowało mi Rogana. Miałem wrażenie, że jest znacznie bardziej analityczny, zwłaszcza komentując wydarzenia w stójce. Wywiady po walce wychodziły mu już gorzej, jeszcze ta marynarka jakoś tak średnio dobrana (za duża?)… No i Andy Friedlander zamiast Bruce’a Buffera również na duży plus, naprawdę miła odmiana – choć tam pomylił się raz przy rekordzie chyba Gaudinota i przy odczytywaniu wyniku przy którejś walce.
Ktoś napisał, że dzięki innej parze komentatorów i konferansjerowi wczorajsza gala była mniej patetyczna, a bardziej „namacalna” i ja się z tym zgadzam – amerykańskie efekciarstwo zostało świetnie zastąpione chłodnym brytyjskim profesjonalizmem.
Jones vs Gustafsson 2? Zobaczymy, jak z Teixeirą zaprezentuje się Amerykanin, ale na dzisiaj 51/49 dla Szweda. Wiadomo, że wyrokowanie o psychice na podstawie publicznych wypowiedzi zawodników jest dość ryzykowne, ale nie mogę odegnać od siebie przekonania, że Gus jest dzisiaj mentalnie znacznie mocniejszy od Jonesa – już na tym pierwszym ważeniu odniosłem takie wrażenie, potem w trakcie i po pojedynku Jones wyglądał na zaszokowanego, no i teraz dochodzą wypowiedzi odnośnie niechęci do walki z Gusem czy DC. Oczami wyobraźni widzę naładowanego jak armata Szweda, który od początku spycha do defensywy Amerykanina.
W moich oczach gala udana. Podobało mi się, że nie było tego amerykańskiego lukru. O ile przewidywałem zwycięstwo Latifiego, to zawiodłem się postawą Manuwy. Miałem nadzieję, że pokaże się znacznie lepiej na tle nieprzekonującego mnie Alexa. Szkoda, że na początku został obalony, bo w stójce różnie mogła się walka potoczyć. Ładnie uderzył na wątrobę, kilka ciosów też weszło, choć wyprowadzał je wydaje się bez luzu, tak na siłę. Alex nie potrafiąc wyciągnąć kimury wyglądał komicznie, bo Manuwa rękę bronił w ciekawy sposób, wystarczyło ją złapać na co Gustafsson się nie zdecydował.
W prawdopodobnym rewanżu postawię pewnie na Jonesa, który tym razem lepiej się przygotuje i nie będzie twarzą blokował ciosy Szweda.
Korzystając z okazji krótko o Glory, w którym w walce legend K-1 Bonjaski wydaje mi się słusznie wygrał walkę. Miło było zobaczyć pojedynek tych panów, po tylu latach swojej kariery, dla obu brawa. I pytanko z racji małych kontrowersji, jak Pan punktował tę walkę?
Punktowałem 29-28 dla Bonjasky’ego – dwie pierwsze rundy dla niego, trzecia dla Chorwata. Z tym, że pierwsza mogła pewnie pójść w dwie strony.
Jako fan K-1 muszę się włączyć. Walka wypadła lepiej niż się spodziewałem, ale nie zmienia to faktu, że Mirko powinien chyba już odpuścić. Wg mnie walka dla Cro Copa. Uderzał mocniej i celniej, chociaż rzadziej. Jedynie trzecia runda na remis, choć nieco ponad minutę przed gongiem Chorwat zaatakował i gdyby walka trwała 10 sekund dłużej to może by ją skończył. Ciekawe jak wyglądałby Mirko z trt? Może legenda by powróciła?
Naiver już dawno miałem zapytać\poprosić o sierpem o Crocopie. Dałbyś radę kiedyś to napisać?
Raczej ciężko będzie, bo Sierpy mam już zaplanowane na kilka do przodu, a i tak nie starcza mi czasu na wiele innych tekstów. Do tego ciągle odkładam aktualizację stylu strony, a w końcu będę musiał to zrobić, a biorąc pod uwagę, że nie jestem informatykiem, to trochę mi to zajmie.
Co sądzicie o kursie na Woodleya? Uważam, że skoro szklany Kampmann urwał 1 rundę Conditowi i dotrwał do 4, to Woodley ze znacznie lepszymi zapasami i – chyba – twardszą szczęką przetrwa 3 rundy – co powinno dać mu zwycięstwo.
1. Woodley w dotychczasowych trzech walkach w UFC ani razu jeszcze nie poszedł po sprowadzenie.
2. Dobre obalenia Woodley’a to mit. W ostatnich czterech walkach w Strikeforce jego udane próby / wszystkie próby:
Marquardt – 1/3
Mein – 3/7
Daley – 2/14
Saffiedine – 3/7
Łącznie – 9/31, skuteczność obaleń – 29%
3. Condit od dawna wie, że zapasy to jego pięta Achillesa i coś z tym robi.
4. Condit z pleców będzie bardzo niebezpieczny.
Nie obalał, ale ani Hieron, ani Koscheck nie są strikerami. Przy Shieldsie nie wiem, co się stało. Strony sprawiał wrażenie, że panicznie się boi parteru – sparaliżowany w stójce, przestraszony perspektywy obalenia. Jake to jest fenomen. Wygrywa minimalnie, w słabym stylu, ale… wygrywa. Nieważne, czy to Kampmann, Akiyama, Woodley, czy Maia. Jestem zdziwiony tak słabym tda Tyrona, ale Amerykanin – szczególnie w SF był strasznym nudziarzem (klincz pod siatką), więc może widząc na horyzoncie walkęo pas powróci do korzeni. Condit jest znany ze świetnej stójki i słabych zapasów, więc jeśli Woodley choć trochę użyje mózgu to może to wygrać. Jeśli natomiast postanowi pobawić się w stójce, to polegnie. Takie mam zdanie. Ale taka walka to trochę loteria.
Bez „strony” w 3 zdaniu. Chciałem napisać „Z jednej strony”, ale się rozmyśliłem i nie skasowałem do końca.
Myślę, że Woodley zakochał się w swojej stójce na tyle, że obalenia nie przyjdą mu do głowy , za co zostanie ukarany ;) Dlatego na dzień dzisiejszy grałbym Condita.
Woodley jest wielkim, silnym, wycietym murzynem, wiec wygra ;)
„Porażka Scotta utwierdza mnie w przekonaniu, że na niskich poziomach UFC przewidywanie rozstrzygnięć często jest loterią.”
Zgadzam się z tym w pełni. Miałem podobne odczucie po tej walce, teraz mocno ograniczę stawianie na zawodników prezentujących taki poziom w UFC. Szczególnie w walkach debiutantów.
Co sądzisz naiver o Gastelumie po kursie 1,85?
Puczi, chodzi o to, że myślę, iż Condit będzie w stanie bronić większości prób obaleń Woodley’a, o ile ten rzeczywiście będzie ich próbował. Nawet jednak jeśli Condit znajdzie się na plecach, będzie stamtąd groźny i kto wie, czy próbami poddań i łokciami z dołu nie zyska uznania sędziów?
Boomster, pierwsze, co zrobiłem po Twoim poście, to wejście na Betsafe i sprawdzenie kursu z intencją postawienia na Gasteluma… Ale kursu brak jeszcze na Betsafe, co nie zmienia faktu, że 1.85 wezmę z wielką przyjemnością.
Zapraszam do tego tematu w sprawie UFC 171 –> http://www.lowking.domenomania.eu/burza-zapowiedz-analiza-typowanie-ufc-171-hendricks-vs-lawler-bukmacher-mma/
Tylko ja widzę w Shieldsie faworyta i gościa, którego zdecydowanie warto zagrać po kursie 2.70 czy umyka mi jakaś nowa nieznana technika Lombarda?
Bolt, tutaj zapraszam –> http://www.lowking.domenomania.eu/burza-zapowiedz-analiza-typowanie-ufc-171-hendricks-vs-lawler-bukmacher-mma/#comment-32256